Odjeżdżamy we wspólną podróż,
odjeżdżamy razem — zmęczeni —
od dni naszych, w niepokój szczodrych,
od snów ciężkich jak wory kamieni.
Czworgiem oczu wpatrzeni w ciemność,
trwamy — głowa przy głowie — w oknie;
pociąg noc nam wystukuje bezsenną,
jedną noc — i podwójną samotność.
Przyjeżdżamy do jednego domu:
(wszystkie ściany nas pchają ku sobie...)
wychodzimy — dwa cienie żałobne —
błądzić razem po ścieżkach znajomych.
Pod zastygłą, puszystą wełną,
pod tym samym milczącym śniegiem
szukamy — każde z oddzielna —
startych śladów dnia wczorajszego.
Kręgiem gór zamknięci dokoła,
jednem niebem nakryci jak dachem,
nie umiemy na siebie zawołać,
nie umiemy razem zapłakać...
Wieczór kroki na śniegu nam plącze,
chłód nam palce zziębnięte przeplata...
— Ciągle razem i ciągle w rozłące
odchodzimy i wracamy do świata.
...Do snów ciężkich jak wory kamieni,
do tęsknoty, z której nic nie uleczy,
powracamy razem — zmęczeni,
powracamy razem — dalecy.
Źródło: Imiona świata, Henryka Wanda Łazowertówna, 1934.