Noc letnia duszna, ociężała, parna,
Najlżejszy powiew liści drzew nie trąca.
Gwiazdy, rozsiane jak złociste ziarna,
Gasną, jakgdyby omdlałe z gorąca.
Ogromny księżyc jak przekrwione oko
Z za horyzontu zwolna się wyłania.
Świat cały zasnął twardo i głęboko
Pod niebem ciężkiem, jak stalowa bania.
Psy tylko nie śpią — najpierw gdzieś z daleka
Wrzasnęło w ciszy jakieś psisko duże,
A już za chwilę ujada i szczeka
Każda ulica i każde podwórze.
Stare brytany ujadają basem,
Drą się dyszkantem małe podłe pieski
I napełniają ulice hałasem,
Skacząc z wściekłością na parkanów deski.
A gdy już księżyc jest na nieba szczycie,
Cały ten koncert warczeń i ujadań
Zmienia się w długie, przeraźliwe wycie,
W którem jest rozpacz, lęk i nuta biadań.
Czyż wiemy, co jest powodem tej wrzawy?
Co psy napełnia lękiem i tęsknicą?
Czy ta noc parna? czy ten miesiąc krwawy?
Czy śmierć, co ciemną skrada się ulicą?
A może w takiej księżycowej chwili
W owych stworzeniach dusza się kołata,
Która swej tajni nigdy nie odchyli
I zawsze niemą zostanie dla świata?
Źródło: Ogród Życia, Henryk Zbierzchowski, 1935.