Boska komedia - Piekło - Pieśń XXII

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Wędrując krawędziami jaru, poeci obserwują w dole oszustów, a między nimi Ciampolo z Nawarry, który opowiada swoje losy, a także brata Gomitę i Michela Zanche.



Widziałem w życiu wojowników roty
Na bój idące; widziałem ataki
Hufców, przeglądy wojska i odwroty;

Widziałem na harc wodzone rumaki,
Aretynowie, i rycerskie gony,
W turniejach kopie kruszone i znaki,

Podczas gdy trąby huczały i dzwony,
I bębny, i twierdz wołające straże,
I hasła swojskie albo z cudzej strony —

Nigdym nie widział przy takiej fujarze
Wymarszu pieszych ni jezdnych, ni floty,
Gdy się jej hasło do drogi ukaże.

Szliśmy śród biesów dziesięciorga roty,
Straszna kompania!... Ale cóż? W kościele
Siedzisz przy świętych, w karczmie śród hołoty.

Ja wszystką baczność na wrzątku zestrzelę,
By lud ogarnąć w tę fosę wchłonięty
I w smole straszne biorący kąpiele.

Jako delfiny, kiedy grzbiet wygięty
Z podmorskiej fali jawią marynarzom
Na znak, aby się chronili z okręty,

Tak ci, by ulżyć mąk, w których się prażą,
Coraz to plusną, skryją się i znowu
Grzbiet szybko, jak błysk piorunu, ukażą.

Albo jak żaby w kałuży, gdy z rowu
Nad wodę pyszczki prężą za oddechem,
A kryją nogi i resztę tułowu,

Tak wysterczali ci skalani grzechem;
Ale gdzie Kudłacz przejdzie, zaraz sami
We wrzątku toną, zmykając z pośpiechem.

Wtem, na wspomnienie jeszcze serce drga mi,
Jeden się spóźnił, jak żaba w bagnisko
Gdy nie uskoczy za towarzyszkami.

Lecz Ostry Pazur, który stał tu blisko,
Śmignął, za zlepły włos hakiem do góry
Podniósł, jak wydrę obmokłą i śliską.

Z imienia znałem już diabelskie ciury,
Bo werbowanych znaczyłem w pamięci
I uważałem, jak się wabił który.

„Hej, Opętańcze, nie szczędź mu dziesięci
Szponów i nadrzej no porządnie łyka!" —
Tak jednym głosem wołali przeklęci.

„Mistrzu — do mego rzekę Przewodnika —
Spytaj, gdy wolno, o imię maszkary,
Którą tak wrogo czerń oprawia dzika".

Więc Wódz natychmiast przystąpił do mary
I pytał, co zacz, a duch krzyknął z dołu:
„Urodziłem się w królestwie Nawarry;

Matka mię moja u dworskiego stołu
Służyć oddała, zrodziwszy z hultaja,
Co strwonił mienie z żywotem pospołu.

Dobry król Tybalt łaskaw mi jest, a ja
Wnet szalbierstwami żywot swój zachwaszczę,
Za które w smole teraz duch się kaja".

Tu diabeł, co miał uzbrojoną paszczę
W parę sterczących kłów, jak dzikie knury,
Zaraz mu jednym dał poczuć, jak głaszcze.

Popadła biedna mysz w kocie pazury!
Lecz Kudłacz, ducha objąwszy ramiony,
Rzekł: „Póki dzierżę, wara mu od skóry!"

Potem do Mistrza pyskiem obrócony:
„Pytaj, co jeszcze chcesz wiedzieć — powiada —
Nim go rozerwą tamci swymi szpony".

Więc Wódz zagadnął: „Śród topielców stada
Jest tu z łacińskiej włości ziomek jaki?"
Duch na to: „Krajów łacińskich sąsiada

Jeno com widział w głębi smolnej młaki;
Bogdajbym przy nim warem się napawał,
Nie straszyłby mię pazur i bosaki".

A Łasy: „Dość-em cierpliwie wystawał".
I, wysunąwszy nagle harpun chwytki,
Z ramienia mięsa mu odszarpnął kawał.

Smoczy Pysk znowu widłami do łydki
Rwał się, dziesiętnik jednak skoczył żwawy
I dookoła wzrok zatoczył brzydki.

Gdy uciszyli nieco wielkiej wrzawy,
Tego, co ranę swą oglądał, spyta
Mój dobry Piastun, niemieszkając sprawy:

„Kto owa dusza, tak dobrze ukryta,
Coś ją porzucił, i z lichej porady?"
Odpowie widmo: „Jest to brat Gomita,

Z Gallury rodem, naczynie wszej zdrady,
Który miał wrogów swego pana w saku,
A tak ich użył, że każdy mu rady.

Brał od nich dzięgi, wypuszczał bez braku;
W innych urzędach zdzierstw popełnił sporo;
Słowem, był bo łotr wysokiego znaku.

Z nim siedzi Michał Zanche z Logodoro;
Tam o Sardynii gawędzą do syta:
Skoro raz zaczną, kończyć im nieskoro.

Aj, tamten, słyszę, kłami na mnie zgrzyta!
Rzekłbym coś jeszcze, alem pełen strachu,
Że mi się zębem głowizny dopyta!"

Więc na Szaleja, co go trzymał w szachu
I białkiem toczył, stając jak do sztyku,
Dziesiętnik wrzasnął: „Precz, złośliwy ptachu!"

„Gdyś rad usłyszeć coś o Toskańczyku
Albo Lombardzie — rzekł duch zastraszony —
Zaraz ci przyślę; jest ich tam bez liku.

Lecz niech się nieco odsuną Złe Szpony,
Bo tamci wyjrzeć nie śmią, w strachu kary;
Ja, tu pod skałą sobie przyczajony,

Za mnie jednego zwabię całe chmary,
Gdy tylko świsnę, co u nas jest znakiem,
Że wolno głowę wyścibić nad wary".

Psia Morda, słowem oburzony takiem,
Łbem zaczął kiwać, uniósłszy paszczęki:
„Patrzcie, co zmyślił, aby ujść przed hakiem!"

A on, co w głowie nosił kruczków pęki,
Powiada na to: „Ha, dowcipnie wcale,
Że towarzyszy dam na większe męki!"

Wiła na przekór krzyknął: „Doskonale!
Spróbuj no czmychnąć, omyliwszy warty,
Ja w zakład idę: nie zgonię we cwale,

Lecz w locie ponad smołą rozpostarty
Dopędzę; pójdź tu i stań za urwiskiem,
Obaczym, czyś co więcej od nas warty".

Nowym, słuchaczu, zdziwię cię igrzyskiem.
Wszyscy się biesi tyłem obrócili,
A on najpierwszy, Psia Morda nazwiskiem.

Chytry Nawarczyk dobrał sobie chwili,
Odbił się piętą na urwiska spadku,
Szusnął, a diabli zabawę pokpili.

Na brzegu stali, markotni z wypadku,
Ale najbardziej ów pokpiwca sprawy;
Prędko się porwał, krzyknął: „Mam cię, bratku!",

Lecz nadaremnie, strach był bardziej żwawy;
Spadł potępieniec w smołę i dał nura,
A szatan wracał, prężąc skrzydeł stawy.

Tak sokół, kiedy poluje kaczora,
Już, już go sięga, gdy ten w wodzie znika,
A sokół wraca, opuściwszy pióra.

Wściekły, lecz i rad z tej psoty grzesznika,
Powstrzymał druha w locie Tłumirosa,
Bo uśmiechała mu się bijatyka.

Więc kiedy oszust czmychnął im sprzed nosa,
Wbił w towarzysza szponiaste ostrogi
I zwisł, gdzie wrzątkiem parowała fosa.

Ale i ów był raróg nad rarogi,
Więc pazurami zadzierżył go krzepko,
Aż razem wpadły w war zacięte wrogi.

War zapaśnikom prędką był rozczepką,
Ale nie mogli wygrzebać się z młaki,
Bo skrzydła smołą kleiły się lepką.

Kudłacza skwasił kłótni obrót taki;
Pchnął czterech lotem na drugi brzeg jaru,
Wszystkim kazawszy wziąć widły i haki.

W różnych zlecieli miejscach i z wiszaru
Widły podając, przybyli ratunkiem
Diabłom, wpieczonym już w skorupę waru.

I zostawiliśmy ich z tym frasunkiem.

Przejdź do Pieśni XXIII - Piekło

Czytaj dalej: 23. Boska komedia - Piekło - Pieśń XXIII - Dante Alighieri