Opisano wkoło mnie koło kredą święconą
Na przeszłość zapomnianą, na przyszłość zatraconą,
By mię objęło kręgiem, jak szklany nurka dzwon,
Koło nieprzekraczalne, koło nieodwołalne
Jak zgon.
Jestem teraz jak nurek w oceanowej głębi,
Kędy się niema walka potwornych potęg kłębi:
Święconej kredy koło sklepiło ślepy krąg,
Co się namiotem dzwonu w kolisty ekran sprzągł.
A za nim widzę mętnie, jak wielkie chińskie cienie,
Człowiecze żywe życie — i walkę — i cierpienie.
Jestem w zaklętem kole Świętego Świętych
Na krześle giętem
Przy kaloryferze,
W giętych krzeseł szpalerze,
Pod elektrycznemi świecami.
Przedemną ołtarz, gdzie patrzę zkolei
Na fabryczny krucyfiks, na sztuczny cyklamen,
Na tablice z przykazaniami
Niezłomne:
„Nie pluć“. „Nie żebrać“ i „Strzec się złodziei“.
...Strzec się złodziei...
Amen. Amen. Amen.
Dosyć! Widzę! Wiem już. Nie zapomnę.
Umówmy się, że tak jest. Umówmy się, że tak jest.
Wszystko można zastąpić na świecie.
Chodzi tylko o formę. Chodzi tylko o gest.
Wy nikomu nigdy nie powiecie,
Nie powiecie nikomu ani wy, ani ja,
Że nas pustka dławi za gardło,
Że z koła świętej kredy, jak z pod klosza ze szkła,
Wytłoczono powietrze do dna, do dna, do dna —
I rzeczywistość — umarła.
Niema rzeczywistości. Niema prawdy i treści.
Są tylko puste kształty, w których się nic nie mieści.
Jak dziecinne wydmuszki, jak ślimacze skorupy,
Puste chodzące trumny, puste chodzące trupy.
I jako muszle w górach, świadczące wielkie słowa,
Że i tu niegdyś grzmiała fala oceanowa.
Ale odeszła precz z rykiem zwycięskich surm
Gdzieś poza nami zdala,
Z pobojowisk i turm wychynięta na szturm,
Plująca i żebrząca i kradnąca fala.
I tylko koło kredy ugina się i drży,
Jak szyby miejskich piętr,
Kiedy wóz motorowy przejeżdża ulice.
Czekam, jak spadły nurek w śmiertelnej rozterce,
Aż krąg wód, niezbłagany i mocny, jak śmierć,
Zmiażdży kłamane sny,
Kaloryfer, krzesełka i święte tablice,
I oprze fale życia o swój własny centr,
Punkt, skrę rzeczywistości, co mi pali pierś: —
Moje serce.