Chciałabym umrzeć w bladą noc sierpniową
Na jakiejś łące zielonej i cichej,
Gdzieby mi gwiazdy spadały nad głową
I lilij polnych szeptały kielichy
Dziewiczej woni tajemną rozmową.
Kiedy wilgocią nocy dyszy łąka,
I wiatry lekko trawami kołyszą,
A mgła się w mroku upiorami błąka,
I sny srebrzyste nad kwiatami wiszą,
Aż zbudzi ziemię ranna pieśń skowronka.
Czułabym wtedy, jak po kwietnej fali
Odchodzi kędyś w stronę świtu życie,
I śmierć o skrzydłach z łkających opali
Blada, jak tęczy na wodzie odbicie,
Zbliża się ku mnie z oddali... z oddali...
Złożyła skrzydła bezszelestne, blada
I gdzieś przez kwiaty wlecze je za sobą,
Jak pył swój wlecze płacząca kaskada,
I wieje od niej tą wielką żałobą,
Co na mogiłach opuszczonych siada.
A kwiaty zbladłe i smętne ogromnie
Kładą się łanem pod chłodną jej nogą,
Pokotem kładą się, drżąc nieprzytomnie,
I główek podnieść od ziemi nie mogą,
I tak po kwiatach śmierć zbliża się do mnie...