*** (Słońce zeszło z niebios szczytu...)

Autor:

Słońce zeszło z niebios szczytu
Po za kres amfiteatru,
Cień na drzewa padł z błękitu,
Wionął świeży oddech wiatru.

Wionął wiatr — i przerwał ciszę
I zaszumiał nad drzewami,
I gałęzie ich kołysze
I zapachy ich balsami.

Szumią — szumią — szumią drzewa
Szumem dziwnej melancholii,
Szmer falisty brzóz się wlewa
W metaliczny jęk topoli.

Liść z akacji pada złoty,
Dąb utraca swe żołędzie,
Klon zielone swoje sploty.
Jesień siatkę swą już przędzie.

Szumią — szumią — szumią drzewa
W różne jęki — w różne tony,
Każdy liść inaczej śpiewa,
Różne szumy z różnej strony.

Słuchaj, co to za kantata!
Te adagia, pianta, larga,
Dolorosa i irata:
Szmer — i szept — i łza — i skarga!

Szumią — szumią — szumią drzewa —
Różne szumy z różnej strony,
Wszystkich szumów dźwięk się zlewa
W chór jedyny — nieskończony.

Wszystko w jeden chór się zlewa —
W cichych skarg i łez symfonię —
Powiedz, o czym szumią drzewa?
O czym, powiedz, stary klonie!

Czytaj dalej: Lilith - Antoni Lange