Pewnego razu w szkole nasza wychowawczyni zaskoczyła nas niezwykłą wiadomością. Powiedziała, że zaplanowano dla nas wycieczkę do miejsca, które było równie tajemnicze, co fascynujące – do Akademii Pana Kleksa. Opowiedziała nam, że w tej osobliwej placówce stosuje się nietypowe i bardzo kreatywne metody nauczania. Uznała, że będzie to doskonała okazja, abyśmy zobaczyli coś zupełnie nowego i być może nawet zaczerpnęli inspiracji do własnej edukacji. Wycieczkę zaplanowano na kolejny tydzień, dokładnie na piątek, co wzbudziło nasz entuzjazm. Po pierwsze, każdy z nas słyszał wcześniej historie o panu Kleksie, które zawsze były pełne magii i niesamowitych zdarzeń. Po drugie, perspektywa piątkowej wycieczki oznaczała jedno – ominą nas dwie lekcje matematyki. Dla większości z nas był to już wystarczający powód, by uznać ten dzień za udany.
W piątek rano, zamiast zasiąść w ławkach i mierzyć się z równaniami czy obliczać pole ostrosłupa, wyruszyliśmy na wycieczkę. Plecaki mieliśmy wypełnione przekąskami, które rodzice przygotowali na cały dzień, i pełni ekscytacji ustawiliśmy się pod szkolną bramą. Wychowawczyni poprowadziła nas spacerem w stronę Akademii Pana Kleksa, która, ku naszemu zdziwieniu, znajdowała się całkiem niedaleko. Droga zajęła nam zaledwie pół godziny, co pozwoliło nam zjeść spory zapas kanapek i ciastek, zanim jeszcze dotarliśmy na miejsce. Atmosfera była radosna, a rozmowy dotyczyły tego, czego mogliśmy się spodziewać po tej niezwykłej szkole. Gdy w końcu stanęliśmy na ulicy Czekoladowej, naszym oczom ukazał się wysoki, kolorowy budynek, który od razu przyciągał wzrok. Przed furtką czekał na nas chłopiec o imieniu Adrian, w towarzystwie mówiącego szpaka Mateusza, co wywołało u nas niemały zachwyt. Zostaliśmy zaproszeni do środka i niemal od razu zaprowadzono nas do klasy, gdzie przebywali sami chłopcy o imionach zaczynających się na literę „A”. Jeden z nich, rudowłosy Adaś Niezgódka, szczególnie się wyróżniał. Wkrótce pojawił się także sam pan Kleks, który powitał nas wesoło i, ku naszemu zaskoczeniu, wręczył każdemu pieg z tabakierki. Nie bardzo rozumieliśmy, dlaczego to zrobił, ale i tak było to dla nas coś zupełnie nowego.
Pierwsze zajęcia w Akademii były czymś, czego nikt z nas się nie spodziewał. Pan Kleks, wspólnie z Adasiem, tłumaczył nam, że uczestniczymy w lekcji naprawiania chorych sprzętów domowych. W sali roiło się od starych i zniszczonych mebli, które uczniowie odnawiali z wielką troską. Później rozpoczęła się lekcja przędzenia liter, co brzmiało jak zupełna abstrakcja. Nawet geografia była tu niezwykła – zamiast mapy i wskaźnika grano w piłkę nożną globusem, a mecz sędziował szpak Mateusz. Byliśmy w szoku, podobnie jak nasza wychowawczyni, która nie mogła wyjść z podziwu i przez cały czas stała oniemiała, często mrugając.
Podczas przerwy zaproszono nas na obiad, przygotowany przez pana Kleksa i Adasia Niezgódkę. Spodziewaliśmy się tradycyjnych potraw, ale zamiast nich podano nam kolorowe szkiełka. Choć z początku nieufnie spoglądaliśmy na talerze, szybko odkryliśmy, że smakują doskonale. Nasza wychowawczyni jednak nawet nie spróbowała. Tłumaczyła to brakiem apetytu, choć widzieliśmy, że spoglądała na jedzenie z mieszanką niechęci i zdziwienia.
Po posiłku chłopcy zabrali nas do parku, gdzie w murze zauważyliśmy tajemnicze furtki. Adaś wyjaśnił, że prowadzą one do różnych bajek, między innymi do opowieści o dziewczynce z zapałkami. Jednak ku naszej frustracji nie pozwolił nam przez nie zajrzeć, tłumacząc się względami bezpieczeństwa. Miałem jednak wrażenie, że po prostu chciał zachować te tajemnice dla siebie. W parku bawiliśmy się z uczniami Akademii, podczas gdy nasza wychowawczyni usiadła na ławce, wyglądając na zmęczoną lub zmartwioną. Próbowaliśmy porozmawiać z Mateuszem, ale jego sposób mówienia – wymawianie jedynie końcówek wyrazów – sprawiał, że trudno było go zrozumieć.
Nasza zabawa została przerwana, gdy piłka wpadła do bajki o Czerwonym Kapturku. Adaś wziął mnie na ochotnika i razem przeszliśmy przez furtkę, by ją odzyskać. Uprzedził mnie, że musimy być ostrożni, bo w bajce oprócz Czerwonego Kapturka pojawia się także groźny wilk. Piłkę znaleźliśmy szybko na ścieżce w lesie, ale kiedy mieliśmy wracać, z krzaków wyskoczył wilk. Był bardzo groźny i wyraźnie miał ochotę nas zaatakować. Na szczęście Adaś zachował zimną krew, chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę furtki. Przebiegliśmy przez nią w ostatniej chwili, a zatrzaskując ją za sobą, usłyszeliśmy łupnięcie – to wilk wpadł na zamknięte wrota. Pan Kleks zdawał się traktować nasze spotkanie z wilkiem jako coś zupełnie normalnego, ale nasza wychowawczyni była wstrząśnięta. Uznała, że czas zakończyć wizytę. Wróciliśmy parami na ulicę Czekoladową, a nauczycielka, choć na początku tak entuzjastyczna, teraz krytykowała Akademię. Stwierdziła, że to miejsce jest chaotyczne i nieodpowiednie, a metody pana Kleksa nie mają nic wspólnego z rzetelną edukacją. Mamrotała coś o nieprzydatnych lekcjach i o niebezpieczeństwie wynikającym z obecności zwierząt w parku. Była bardziej zdenerwowana niż wtedy, gdy ostatni raz skończyła się kreda na lekcji.
Dotarliśmy do szkoły, gdzie nauczycielka oficjalnie zakończyła wycieczkę. Rozwiązała nas i pozwoliła wrócić do domów, ale przedtem oświadczyła, że brakujące dwie matematyki zostaną odrobione. To ogłoszenie wywołało u nas ponury nastrój, a nauczycielka szybko się odwróciła i odeszła. Odniosłem wrażenie, że była na skraju płaczu, ale nie byłem tego pewien. Wycieczka do Akademii Pana Kleksa na pewno pozostanie w naszej pamięci na długo, choć zakończyła się w sposób zupełnie inny, niż się spodziewaliśmy.
Aktualizacja: 2024-12-02 14:31:08.
Staramy się by nasze opracowania były wolne od błędów, te jednak się zdarzają. Jeśli widzisz błąd w tekście, zgłoś go nam wraz z linkiem lub wyślij maila: [email protected]. Bardzo dziękujemy.