Miano Domu Swidanij nosiło skrzydło baraku obok wartowni, służące do spotkań między więźniami a ich krewnymi. Osadzeni w obozie kragopolskim mieli możliwość przebywania ze swoimi bliskimi od jednego do trzech dni i często czekali niezwykle długo na pozwolenie odbycia takiej wizyty przez członka rodziny.
Przed odwiedzinami więzień był myty i strzyżony, a jego zniszczone ubranie zamieniano na czystą lnianą koszulę oraz kalesony, nowe spodnie watowane z buszłatem, nieznoszoną czapkę-uszankę i walonki pierwszego gatunku. Osadzony dostawał również odgórnie chleb oraz talony żywieniowe na trzy dni. Niestety, stygmatyzacja rodzin uwięzionych przez system, jak również długoletnia rozłąka połączona ze zniszczeniem więźniów obozowymi warunkami często zamieniała ten upragniony czas w jedno gorzkie rozczarowanie. Niemniej każdy w łagrze czekał odwiedzin w Domu Swidanij, tylko tak mógł bowiem chociaż na chwilę poczuć się, jak prawdziwy człowiek.
Budynek przylegał do dyżurki naczelnika warty oraz izby dla konwojentów cienką ścianką, którą przekraczano jedynie po okazaniu odpowiedniej przepustki. Sam dom zbudowany był z surowych i nietynkowanych belek sosnowych, które uszczelniono pakułami. Dach kryty był dachówką. Znajdowały się w nim drzwi prowadzące na zewnątrz zony, z których korzystać mogli tylko goście. Tym pozwalano opuszczać obóz o każdej porze dnia i nocy, więźniowie zaś podlegał ścisłemu rygorowi, który potrafił ograniczać nawet godziny widzeń. Do drzwi prowadziły solidne schody, potrzebne pośród trudnego klimatu Jercewa. W oknach Domu Swidanij wisiały perkalikowe firanki, a na parapetach stały donice wypełnione kwiatami. Wnętrze podzielone zostało na pokoje, z czego każdemu więźniowi podczas widzenia przysługiwał tylko jeden. W każdym znajdowały się dwa czysto zasłane łóżka, duży stół, dwie ławki, miednica i konewka z wodą, szafa na rzeczy, piecyk żelazny oraz żarówka elektryczna z abażurem.
Porównując ten opis z przedstawionymi przez Grudzińskiego realiami zwyczajnych baraków, nietrudno zgadnąć, dlaczego więźniowie nadali Domu Swidanij miano "łagiernej daczy". Często uciekali do niego wzrokiem, nie tylko ze względu na wyobrażenie wolności, jakie stanowił. Budynki, w których przychodziło mieszkać zesłańcom codziennie, urągały bowiem ludzkiemu poczuciu estetyki choćby tylko swoim wyglądem. Polak wspomina, chociażby problem z pobielanymi ścianami, które nie wytrzymywały trudnych warunków zimowych Jercewa. Zaciekający tynk, często również zraszany przez więźniów moczem, szybko się przebarwiał i latem odpadał. Widok ten przypominał ciało schorowanego człowieka, pokrytego liszajami i wrzodami.
Więźniowie unikali patrzenia na ściany baraków, ponieważ przypominały one ich własne, pokiereszowane fizycznym wycieńczeniem ciała. Woleli spoglądać na Dom Swidanij, gdzie przez trzy dni mogli poczuć się jak wolni ludzie, spać w czystej pościeli i dotykać ciał spoza obozu. Często swoiście pozdrawiali swoich towarzyszy niedoli, przechodzących obok na roboty. Stawali wtedy przytuleni do swoich bliskich, tamci zaś zwalniali kroku, by choć przez chwilę napawać się szczęściem innych.
Dom Swidanij stanowił obiekt rozmów oraz swoistą furtkę dla więźniów, dzięki której mogli chociaż na chwilę zapomnieć o obozie. Dzięki niemu mieli też na co czekać, co zdaniem Grudzińskiego ratowało ich zdrowie psychiczne. Autor podkreśla jednak zarazem, jak potworną była świadomość nieubłaganego wyroku opuszczenia "łagiernej daczy" po trzech dniach odwiedzin. Dotyczyło to zarówno więźniów, jak również ich rodziny.
Aktualizacja: 2022-08-11 20:24:00.
Staramy się by nasze opracowania były wolne od błędów, te jednak się zdarzają. Jeśli widzisz błąd w tekście, zgłoś go nam wraz z linkiem lub wyślij maila: [email protected]. Bardzo dziękujemy.