A chociażbyście mi dawali
Pałac z rubinów i z korali
I płaszcz, perłami bramowany,
To ja potrzykroć jeszcze wolę,
Swoje rodzone, szczere pole,
Gdzie się te żytnie chwieją łany.
Wolę ten ciemny bór świerkowy,
Zielone łąki i dąbrowy,
Stojące w mgieł porannych bieli,
Niż wszystkie skarby tego świata,
Do których wasza myśl wylata
I które posiąść byście chcieli.
Wolę ten cichy plusk mej rzeki,
Smętnych fujarek płacz daleki
I pieśni świerszczów, żab chorały,
Niźli melodie te najczystsze,
Które stworzyli pierwsi mistrze
Dla swojej sławy, swojej chwały.
Wolę tę zorzę wieczorową,
Która nad chatą, nad ojcową
Rozlewa co dzień tyle złota,
Niż piękne freski i obrazy,
Pełne natchnienia i ekstazy,
Boticell’ego albo Giotta.
Wolę, bo tutaj... na tej ziemi,
Żyjąc pomiędzy najbliższemi,
Jest mi tak dobrze i bezpiecznie;
Tu każdy kamień i krzewina
Dziecięce lata mi wspomina
I wszystko kocha mnie serdecznie.