Miałem ją tylko jedną na świecie,
Taką serdeczną, taką jedyną,
Była przecudna, jak świeże kwiecie,
Jak te obłoki białe, co płyną
Po niebie w jasne, majowe rano
Nad moją biedną strzechą żytnianą...
Gdy wyszła ze mną nieraz na pole
I swe jedwabne rozplotła włosy,
To się kłaniały przed nią kąkole
I modry chaber i zbożne kłosy,
I cała ziemia moja kochana,
Zda się, zginała przed nią kolana.
A kiedy twarz swą zwróciła białą
I wzrok utkwiła w nieba sklepieniu
To złote słońce się do niej śmiało,
Śląc swe całunki w jasnym promieniu,
I całe niebo patrzyło na nią,
Jakby na jakąś wszechwładną panią.
I nawet stary ten bór sosnowy,
Który przed ludźmi zawsze był skryty,
Wiódł z nią swe ciche, rzewne rozmowy,
Tuląc ją w płaszcz swój zielonolity,
Pieścił szumami, co serce koją,
I zwał ją dzieckiem i córką swoją.
A rzek srebrzystych jasne zwierciadła
I te po łąkach błyszczące strugi,
Gdy nad ich brzegiem pocichu siadła,
To jej swój pacierz szeptały długi
I swych tęczowych kropel tysiące
Rzucały dla niej hojnie po łące.
A złote wschody i te zachody,
Co się zarzewiem szkarłatu palą
I te obłoki, co w czas pogody
Mkną zbłękitnionych przezroczy falą
I swe bieluchne skrzydła rozpostrą,
Zwały ją swoją najmilszą siostrą.
I jam ją także pokochał szczerze
Swojej młodości świętym zapałem,
O! dziś już uczuć swoich nie zmierzę —
Wiem, że ją tylko jedną kochałem
Całą swą duszą, całą tęsknotą,
Bo była także, jak ja, sierotą.
A dziś jej tutaj przy mnie już niema.
Poszła, miłością moją wzgardziła, —
Próżno ją szukam swemi oczyma
W lasach, gdzie niegdyś ze mną błądziła,
I kładła cicho na moją głowę
Girlandy z maków, wianki chabrowe.
I próżno pytam się tych kamieni,
Co po przydrożach skulone siedzą,
W jakiej ją mogę znaleźć przestrzeni
I czy też czego o niej nie wiedzą,
I próżno pragnę w brzóz smętnym śpiewie
Usłyszeć o niej — nikt o niej nie wie!
I próżno błądzę w każdą noc jasną
Po pustych drogach, po pustem polu
I patrzę w gwiazdy, co cicho gasną,
Pełen jakiegoś niemego bolu,
i próżno rany swe własne krwawię,
Niebo i ziemia są nieme prawie.
Próżno!.. lecz dzisiaj już wiem, co zrobię:
Nie będę płakał, klął swojej doli,
Ani się nurzał w czarnej żałobie,
Lecz gdy mi zdrowie moje pozwoli,
Będę się za nią modlił gorąco,
Aby nie była nigdy tęskniącą,
By każda chmura znikła z jej czoła,
Zmieniając smutek w blaski radosne,
Aby widziała zawsze dokoła
Pachnące kwiaty, słońce i wiosnę
I by to życie, co mnie złamało,
Jej tylko szczęście bezmierne dało.