Pod Przenajświętszą Twą obronę
I pod troskliwą Twoją pieczę
Składam dziś serce swe zmęczone,
Z którego krew rubinem ciecze,
I całą duszę młodocianą
Składam Ci, jako swoje wiano.
Jam jeszcze młody, bardzo młody,
Jednak do walki brak mi siły,
Zmogły mnie burze i zawody
I wieczne klęski mnie znużyły,
i ciągłe smutki, niepokoje,
Przeżarły młode piersi moje.
Szedłem ciernistą życia drogą,
Pełen nadziei, pełen wiary,
I nie skrzywdziłem tu nikogo,
Może zaświadczyć bór mój stary,
Co mi nad głową nieraz szumiał, —
On jeden, jeden mnie rozumiał.
Kochałem ludzi i świat cały
Miłością szczerą, niekłamaną —
I cóż mi w zamian losy dały?..
Za miłość serce mi oplwano,
Za dobroć bito mnie rózgami,
Me ciało krwawa rana plami.
Walczyłem z sobą bardzo długo,
Chcąc stłumić w sobie wszystkie skargi,
A łzy mi ciekły srebrną strugą,
A z bólu mi bielały wargi,
Lecz nie żaliłem się nikomu,
Bom wolał płakać pokryjomu!
Przed ludźmi zawsze miałem oczy
Pełne spokoju i słodyczy —
I nikt nie widział, że mnie toczy
Czerw rezygnacji i goryczy,
I nikt nie słyszał, jak wśród nocy
Ku gwiazdom słałem głos sierocy.
Walczyłem długo — całe lata
Znosiłem wszystko w niemej skrusze,
Lecz dziś mnie taki ból przygniata,
Że już doprawdy spocząć muszę,
Bo, gdyby liście z drzew zerwane,
Padnę — i nigdy już nie wstanę!
O, Matko święta i Jedyna,
Ja już nie mogę walczyć dłużej!
Przyjm pod opiekę Twego syna,
Który tu z ziemskiej wypił kruży
Wszystkie rozpacze, całą mękę —
O, Matko, podaj mi swą rękę!