Przedziwny mam ja zegar z saskiej porcelany,
Który w rodzie jest naszym z dziada i pradziada,
Ciemnym wyrokom losu tajnie on wykrada,
Mechanizm jego sprężyn czar ma niezbadany.
Od lat już bardzo wielu godzin nie wydzwania,
Złote jego wskazówki dawno zardzewiały,
Zda się, w sen się pogrążył wiekiem odrętwiały,
W jakąś ciszę bezwładną wiecznego konania.
Ale raz miałem straszne i dziwne zdarzenie:
Wchodzę do swego domu późno po północy,
Aż tu zegar uderza silnie, z całej mocy!
Stanąłem trwożnie! W piersi mi zamarło tchnienie!
Nazajutrz, kiedy ze snu się zbudziłem rano,
Dostałem list, że druh mój umarł w nocy nagle,
Że go w wieczność uniosły jakieś ciemne żagle,
A trupa jego ziemi mogilnej oddano!
Dziś siedzę w swym pokoju smutny, zasępiony,
Wtem zegar znów uderzył i pękł na kawały,
Po kątach jakieś gwizdy dziwne przeleciały,
Przeszywając koło mnie mrok nieprzenikniony!