Ständchen

I
 
Gdy czerwiec dyszał upałem
I miejskie kwitnęły sady,
Przed szary domek nad Wisłą
Szedł z katarynką Włoch śniady.
 
Codziennie o cichym zmroku
Odwiedzał on to ustronie,
I grywał Ständchen Szuberta,
Które w serdecznych łzach tonie.
 
W domku ktoś okno otwierał —
I spoza gęstej firanki
Twarz wychylała się blada,
Jak u Faustowej kochanki.
 
Księżyc, gdy ponad Warszawę
Wszedł zamyślony i biały,
We łzach się łamał srebrzystych,
Co po tej twarzy spływały.
 
A ręka, co później z okna
Pieniądz rzucała grajkowi,
Była niewieścia, wychudła
I w kolor przybrana wdowi.

II
 
Październik mgłą zalał ziemię
I miejskie pożółkły sady —
Przed szarym domkiem nad Wisłą
Wciąż jeszcze stawał Włoch śniady.
 
Lecz kiedy Ständchen urocze
W wieczornej ciszy płakało,
Nikt nie odchylał firanki
I twarzą nie błyskał białą.
 
Okno wciąż było zamknięte
Jak drzwi kamiennej mogiły;
I tylko mirtu gałązki
Za szybą się zieleniły.
 
Włoch jednak przychodził co dnia,
Mocując się z zawieruchą,
I igrał swą piosenkę miłosną —
A wicher wtórzył mu głucho.
 
Przywyknął on już do miejsca...
Przy tym głos szeptał mu boży,
Że to okienko samotne
Jeszcze się kiedyś otworzy...

III
 
I otworzyło się wreszcie —
A było to w listopadzie,
Gdy, z szat weselnych odarta,
Ziemia do grobu się kładzie.

Wicher trząsł z jękiem ponurym
Szarego domku ścianami,
A Wisła zdała się szeptać:
„Zmiłuj się, Boże, nad nami!..."
 
W izdebce wśród złotych gromnic
Leżała w trumnie dziewica,
Przy piersiach miała mirt świeży
I bielsze ad sukni lica.
 
Ständchen po raz już ostatni
Zabrzmiało nutą spłakaną
Z pogrzebnym łącząc się śpiewem,
Którym umarłą żegnano.
 
I może wpływ to był światła...
Lecz na tej pieśni wezwanie
Zadrgały usta dziewicy
I słodki uśmiech wszedł na nie.
 
IV
 
O! niedzisiejsze to dzieje!...
Dziewica miała lubego,
Skarbem był dla niej jedynym
I żyć nie mogła bez niego.
 
Za miesiąc dłonie kapłana
Miały ich związać na wielki —
Lecz młodzian za garścią złota
W świat musiał jechać daleki.
 
Gdy się żegnali ze sobą
Majowym rozkosznym zmrokiem,
On lubej Ständchen Szuberta
Z uczuciem śpiewał głębokiem.
 
Kiedy odjechał, dziewczynę
Przygniotła udręczeń siła,
Lecz zawsze mydląc o lubym
Uroczą piosnkę nuciła...
 
I raz, gdy z pieśnią na ustach
Sypała ptaszkom swym ziarno,
List przyniesiono jej z poczty
A list z pieczęcią był czarną...
 
V
 
Gdy pieśń do życia się wplecie,
Stłumić jej nie ma sposobu —
Drużką jest w doli, niedoli
I nie opuszcza do grobu...
 
Lecz dziś, czy wiosna się śmieje,
Czy jesień pustoszy sady,
Przed szarym domkiem nad Wisłą
Już grajek nie staje śniady.

Czytaj dalej: Deszczyk - Wiktor Gomulicki