I
A. D. MILLESIMO QUINGENTESIMO...
W kamienicy „Pod Okrętem"
Mieszka imćpan Pieter Rzepa,
Honoratus et famatus,
Chociaż z miny: chłop od cepa.
Na twarz spada mu czupryna
Przystrzyżona z mazowiecka;
Delia na nim dziwną modą:
Pół-hiszpańska, pół-niemiecka.
Chociaż nie jest bakałarzem,
Zna się z greką i łaciną;
Wąs ma szwedzki, brodę włoską,
A węgierskie pija wino.
Na Ratuszu Pieter siada,
Kiedy sądzą winowajcę;
Jest ławnikiem, lecz niedługo
Wliczon będzie między rajce.
W starej Farze błyszczy świecznik
Jego sumptem zakupiony;
Nabył go aż w Norymberdze,
Jeżdżąc z młodu w tamte strony.
Za to w święta uroczyste,
Wśród kadzideł wonnych dymu,
Krocząc między najpierwszymi,
Trzyma kij od baldachimu...
Pieter w życiu nie dotykał
Ani szabli, ani sochy,
Służył tylko Merkuremu
I miał z winem wielkie lochy.
Stamtąd czerpał naród wszystek
Muszkatele i rywoły,
Tokaj, seki, alikanty,
Petercyment i pinioły.
Imćpan Rzepa przez pół wieku
Jeździł lądem, pływał morzem,
I do kraju zwoził wszystko,
Czym weselić ducha możem...
Więc rycerstwo, więc mieszczanie,
Więc kościelni dostojnicy,
Sam król nawet, z szumnym dworem,
Do Piotrowej szli piwnicy.
Boski nektar z grubych beczek
Lał się w gardła, z gardeł w brzuchy,
Budząc miłość, trefność, wigor
I rycerskiej krwi wybuchy.
Wysychały wielkie beczki,
Lud opróżniał je do czysta,
Lecz grubiała za to skrzynia
Okowana i zamczysta...
W cudzym lochu pod Ratuszem
Już jej wkrótce było ciasno —
Więc rzekł Pieter, w łeb się drapiąc:
„Trza postawić budę własną..."
I stanęła kamienica
Wąska, długa, jak Don-Kichot,
Niby krucha, a krzepciejsza
Od późniejszych strojnych lichot.
Ponad bramą, trefnym kształtem,
Okręt z głazu wyciął snycerz,
Na znak, że dom wzniósł merkator,
Nie zaś rolnik, ksiądz lub rycerz.
A Pietrowi wspominało
Symboliczne to wycięcie,
Że do niego i fortuna
Przypłynęła — na okręcie.
Stary winiarz czasem marzy,
(Nie wzbronione to nikomu)
Że prozapia Rzepae gentis
Wyjść ma właśnie z tego domu.
Przy dukatów złudnym blasku
Osobliwe rzeczy roi:
Widzi córkę w złotej mitrze,
Widzi syna w złotej zbroi...
A gdy ducha rozkołysze,
Jeszcze dalej w przyszłość leci,
I przed sennym jego wzrokiem
Stają wnuki — wnuków dzieci...
Tłum potomstwa go otacza,
Rzepa w Rzepę setne chłopy,
Przy nich dziewki urodziwe,
Splendor całej Europy.
Wodze, sędzie, senatory,
Strojnym pocztem dumnie suną;
Tu lśni biret kardynalski,
Ówdzie płonie „Złote Runo".
Obok mężów — białogłowy
W perłach, piórach, aksamicie;
Nie ma takich barw wirydarz
W najpiękniejszym swym rozkwicie!
Pieter śmieje się i płacze,
Pierś mu szczęściem dyszy... Nagle
Spływa okręt sponad bramy
I rozwija wszystkie żagle.
„Hej! na pokład! — sternik woła —
Do mnie męże i niewiasty!"
I sadowi się tłum cały,
Wyzłocony, ogoniasty...
Nad załogą z wyżyn masztu
Wiewa flaga okazała,
A na fladze herb nad herby:
W czarnym polu rzepa biała!
Wpłynął okręt na błękity,
Srebrne chmurki piersią porze;
Dookoła na multankach
Aniołeczki grają boże...
Brzmi muzyka i śpiewanie,
Echo płynie jak po stepie,
A wśród wrzawy słychać tylko:
„Rzepa... Rzepy... Rzepą... Rzepie...
[1887]
II
A. D. MILLESIMO SEXCENTESIMO
W kamienicy „Pod Okrętem"
Mieszka doktor Paweł Rapa
(Rzepą zwać się nie wypada
Adeptowi Eskulapa;
Ten obyczaj z Niemiec przyszedł
I ogarnął totus mundus;
Sam król nie chce być Zygmuntem,
Lecz się przezwał Sigismundus).
Paweł nie wziął po swym dziadzie
Gustów ciała ani duszy:
Zamiast suszyć beczki z winem,
Suszy zioła i mózg suszy.
W lochu, gdzie stał ongi tokaj,
Alchemicką ma gorzelnię;
Całe noce w niej przepędza,
Opatrzywszy zamki szczelnie.
Kamień mędrców tam przyrządza
I eliksir, lek najrzadszy;
W dachu zasię wybił dziurę
I na gwiazdy przez nią patrzy.
(Gwiazd doniosłość w medycynie
Najciemniejszy zna lekorób;
Z ich to zbiegu i obiegu
Płynie przebieg wszystkich chorób.
Równie ważną tutaj rolę
Grają dobre i złe duchy,
Kostki z piersi nietoperza,
Tłuszcz wisielca, krew ropuchy.
Gdzie zaś nic już nie pomaga,
Tam ostrożnie i po troszku
Dawać trzeba rzecz najdroższą:
Faraonów mumię w proszku.)
U magnatów i u plebsu
Doktor Rapa zdobył wziętość,
Intra muros, extra muros
Uważają go za świętość.
Ale bo też niemoc każdą
Cudotwórczą władzą leczy;
Przy tym umie ślicznie gadać:
I do rzeczy — i od rzeczy...
Poważając astrologię
I alchemię z magią żeniąc,
Wskrzesił przodków swych tradycję,
Bo do skrzyni zgarnia pieniądz.
Za to nie wziął po nich miny,
Choć to zwykły regulamin:
Piotr czerwony był jak szkarłat,
Paweł żółty jak pergamin.
Lecz i on się nie od razu
Lekarskiego jął zawodu;
O karierze myśląc dworskiej
Paziem króla był za młodu.
Ale przyszły smutne chwile...
Z bojowiska pod Chocimem
Wstało widmo z siną twarzą,
Otoczone mgłą i dymem.
Przeleciało przez kraj cały
I wtargnęło do Warszawy,
Rozwijając ponad miastem
Swój proporzec czarnokrwawy...
Nie pomogły krzepkie mury,
Król nie pomógł i rycerze,
Bo ten upiór głuchoniemy
I bez szturmów miasta bierze.
Rozgościła się zaraza
W każdym dworze, w każdym domu,
Ludzie marli na ulicach
A nie było grześć ich komu...
Nie oszczędził los i Pawła!
W jednej chwili wszystko traci:
Śmierć mu bierze narzeczoną,
Bierze ojca, bierze braci...
Na ich męki z męką patrzył,
A ulżyć im niczym nie mógł;
Szalał z bólu i rozpaczy,
Potem ból i rozpacz przemógł.
Rzucił króla, rzucił miasto
I pojechał na wszechnicę,
Wielkiej sztuki Hipokrata
Badać ciemne tajemnice.
Długie lata, wśród ksiąg stosu,
W swych go murach więził Kraków;
Wrócił silny w medycynie
I gwiaździarskich świadom znaków.
„Pod Okrętem" odtąd mieszka,
Leczy mieszczan, leczy ziemian,
To księgami, to gwiazdami,
Zabawiając się na przemian.
Sigismundus legł już w grobie,
Stary, zeschły jak papyrus;
Przeszło regnum Ladislai.
Na tron wstąpił Casimirus.
Paweł trzecie widzi rządy,
Lecz już bardzo zaszedł w lata;
Czarną niegdyś jego brodę
Gęsto srebrna nić przeplata.
Bywa jednak, że przed zimą
Krzew się suchy zazieleni...
Doktor bierze towarzyszkę
W późnej życia już jesieni.
Trzeba przecie nowych Rzepów
Wesprzeć przodków mieniem świętem,
Trzeba komuś pozostawić
Kamienicę „Pod Okrętem".
Więc poślubia pannę zacną
Ze sławetnych Gizów domu.
(Dom ten blaskiem i fortuną
Nie ustąpi byle komu;
A choć raz tam z niego wyszła
Zygmuntowa kochanica.
Za to długim pocztem rajców
I burmistrzów się zaszczyca.)
Po dwóch latach, przy pomocy
Szczęśliwego planet zbiegu,
Żona darzy go dzieciątkiem
Godnym w świętych stać szeregu.
W stare mury nowe życie
Szczebiotliwy wnosi synek,
I dla Pawła odtąd niebem
Cichy w domu odpoczynek.
Wieczorami, gdy w kominie
Sypie iskry kłoda smolna,
Niańczy dziecię, pieści żonę
I małmazję ciągnie z wolna...
W puchar wielki, szczerozłoty,
Szczerym złotem nektar płynie...
Żona śpiewa, synek gwarzy,
Skry trzaskają na kominie.
Pierś Pawłowa wzbiera szczęściem
I nic więcej mu nie trzeba;
Za te gwiazdy, co mu świecą,
Wszystkie słońca odda z nieba...
Czasem przeszłość przypomina,
Gdy się zbiorą doń przy święcie
I o dziadzie prawi swoim,
Co w świat jeździł na okręcie.
„Mój zaś okręt — kończy z dumą —
Ziemskich żeglug ma już zadość;
Do przystani on zawinął,
Której imię «Trwała Radość»."
Lecz czyż w życiu jest coś trwałym?
Gdzież kres pewny ludzkiej biedy?...
Raz, gdy słowa te powtarza,
Okrzyk buchnął: „Szwedy! Szwedy!"
Próżno miasto się zasłania
Wałem paktów, murem ustaw,
Wśród rajtarii dzikiej wrzasku,
Wjeżdża w bramy krwawy Gustaw.
Trwoga pada na Warszawę,
Ucisk jak w dniu ostatecznym;
Nikt spokojnym się nie czuje,
Nikt nie czuje się bezpiecznym.
Gdzież twa siła, panie Pawle?
Gdzież twa radość wiecznotrwała?
Popłynęła z krwi falami,
Z dymem rusznic się rozwiała.
Kule świszczą nad domami,
Dzisiaj polskie, jutro szwedzkie;
Echem strzałów, wrzawą jęków
Huczą lasy mazowieckie.
Szwed ze zdrajcą Radziejowskim
Lud uciska, klątwy miota,
Krzyczy: „Chleba!", krzyczy: „Wina!"
Krzyczy: „Złota! złota! złota!"
Ojców miasta wzywa burmistrz
(Był nim Giza Aleksander),
„Radźmy — prawi — męże zacni,
Jak się szwedzkich pozbyć bander?
Pan Hieronim nie ustąpi,
Znana też jest złość Gustawa;
Lytrum musi być spłacone —
Co kto może, niechaj dawa."
(Tu, o szwedzkiej ktoś koronie
Myśląc, jęknął: „Mitrum! mitrum! —
Poszło później to w przysłowie
Induxisti nobis lytrum!"
I zapłakał — z nim tłum cały...)
„O consules! o scabini! —
Ciągnie Giza, łzy wstrzymując —
Co kto może, niechaj czyni...
Miasto biedne, lecz w sepecie
Każdy znajdzie coś z pamiątek:
Niechaj idzie dla Molocha
I ten lepszych czasów szczątek!..."
Zaczem wszyscy do Praetorium
Pradziadowskie niosą skarby,
Statki złote, farfurowe
I kamienie pięknej farby.
Sznury pereł i bursztynów,
Czasze, misy i kanaki,
Wszystko biorą szwedzcy wodze,
Szwedzkie duchny i żołdaki.
Kamienica „Pod Okrętem"
Smutną pustką stoi ninie;
Opróżniony loch Piotrowy...
Opróżnione Piotra skrzynie...
Szwed zdobyczy nie roztrwania —
I krwawica wnet mieszczańska
Na berlinkach i galarach
Płynie Wisłą aż do Gdańska.
Tam już na nią czeka okręt
Z krwawą flagą najezdnika;
Maszt podnosi, łup porywa
I jak złodziej chyłkiem zmyka...
Wróg Pawłowi zabrał wszystko:
I bogactwo, i spoczynek —
Dom mu tylko został stary,
Smutna żona, chory synek...
Jednak z bólów w sercu skrytych
Nie spowiada się nikomu;
Czasem tylko z gorzkim śmiechem
Na front patrzy swego domu...
„Dziadzie Pietrze! — woła szydząc
Co za licho cię uwiodło,
Żeś dla naszej kamienicy
Tak zawodne wybrał godło?
Patrz! Fortuna, niby Saturn,
Własne swoje niszczy dzieła:
Przypłynęła na okręcie,
Na okręcie odpłynęła!..."