Przybywając z australskich brzegów, zwalczywszy
burz kilkoro i zataczając się po drodze jak pijany
wyrobnik, otarł się wreszcie śliskimi bokami o wyznaczone molo — i stanął.
Z dwóch cylindrów kanarkowej barwy wydrgał
ostatek siwawego dymu, który okopcał gwiazdy oceanu,
a wewnątrz nikt nie czeka gadziny przybicia,
żadna kobieta w omdleniu duszy nie wydaje.
Rybie oczy kajut są bez wyrazu, wpółogłupiałe, wpółzmęczone,
a przez nie dziwne światło zagląda do wnętrza:
takie światło widują cierpiący w godzinie obiadowej, gdy są na diecie.
Teraz na statku ruch wielki: chłopcy okrętowi czyszczą
martwe cielsko olbrzymskiego piroga, szorując podłogi, myjąc chłodne ściany.
Z pustej spiżarni wykłębia się zaduch, z kajut powietrze choroby.
Ryży majtek, żując prymkę na pokładzie, leniwie
wydaje rozkazy, zapatrzony w piekło portowe,
a w kuchni kobieta o surowych łydkach,
zakasawszy spódnicę, płucze w kotle naskrobane kartofle.
Lampy kolorowe błysnęły na statkach; bliskim jest
czas wieczerzy dla szorujących kajuty: wokół gwar
przyspieszony, wokół słychać szuranie szczotek ryżowych,
pluskanie wody zbieranej ścierkami.
To nierządnica, zasłużona ilością przebytych podróży,
z której alkierza, cuchnącego kajutą, wyszedł przed
chwilą mężczyzna, myje obrzękłe ciało, aby je jak
najprędzej wynająć nowemu turyście.