Cyprysy, ameryckie sosny i laury! Róże —
uśmiechając się — obręczają kwiatami pomniki...
To nie cmentarz! Ogród przy pałacu życiowym:
mieszkańcy zeszli do podziemnych altan zażywać upra-
gnionego chłodu. To nie cmentarz! Oaza wśród
pustyni życia: ci, którzy szli, rozbili ciche namioty
i spoczywają w pokoju.
Cyprysy, ameryckie sosny i laury! Róże —
uśmiechając się — obręczają kwiatami pomniki...
Miły musi być odpoczynek w namiotach oazy, na którą
roztopione złoto wylewa się z słonecznego tygla.
Cichy musi być sen w kioskach ogrodu,
gdy w jagodach winogronowych kipią soki na okolnych winnicach.
Cyprysy, ameryckie sosny i laury! Róże —
uśmiechając się — obręczają kwiatami pomniki...
Oto dziewczęta i wdzięczne kobiety z uśmiechem leżą
na sofach w podziemnych altanach.
Szemranie dalekiego jeziora równe jest
cichym brzękom harf popołudniowych.
Kiedy słońce oślepnie, może wszystkie wstaną —
rozkoszne, snem chłodnym uperfumowane.
Cyprysy, ameryckie sosny i laury! Róże —
uśmiechając się — obręczają kwiatami pomniki...
Do pałacu goście się zjechali: z Północy i Południa,
z Wschodu i Zachodu przyjechali goście. Są Polki
między tymi, którzy usnęli. Wśród dobrych muszą
być najdobrzejsze, wśród pięknych — najpiękniejsze.
Cyprysy, ameryckie sosny i laury! Róże —
uśmiechając się — obręczają kwiatami pomniki...
Gorąco na pustyni... zasnąć chciałbym w przewiewnym
chłodniku ogrodu i leżeć długo — długo —
aż słońce oślepnie — aż wszyscy wstaną — aż pocałuję
uśmiech Polki, najpiękniejszej wśród najpiękniejszych,
myśląc, żem pocałował te, które umarły.