O, która w wsteczne czasy nawiedzając ziemię,
Przeszkodziłabyś sławie i królowej Saby,
A wdzięczne rządząc jakie szczęsne wschodu plemię,
Jako baśń wśród Hebraje szłabyś i Araby.
Jak nad genezareckim błądzące jeziorem
Gwiazdy dwie, o północy, patrzą twe źrenice
Ku nizinom, gdzie leżą oblane wieczorem
Duszy mej zamyślonej spokojne krynice.
Włos twój czarny, jak stare chaty na Kiedarze,
W zachodzącego słońca czerwienistej plamie,
O cedrach wkorzenionych rozmyślać mi każe,
Które nie groźna burza, lecz głos Boga łamie.
A skoro się uśmiechniesz, pól sarońskich kwiecie,
Zda mi się, że ze złotych gęśli dawidowych
Ważne pieśni powstają, że lecą po świecie
I uszu dla swej mowy szukają wiekowych.
Zaiste, wiele we mnie jest Jeruzalemu,
Gdy okiem zazdrościwym po twych wdziękach wodzę,
Służby chciałbym stworzeniu oddać pieściwemu,
To znowu lotne słowa wstrzymuję po drodze.
Bym mógł lata na twoje spozierać jestestwo,
Wędrując po ogrodach marzenia i cudów,
Bym mógł posiąść ust twoich miłosne królestwo,
Nie zląkłbym się wyuczyć obojga Talmudów.
We drzwiach bym charaktery przybił kwadratowe,
Po każdym licu kazał spływać kędziorowi,
I w smętną płóciennicę owinąwszy głowę,
Modliłbym się, chylając, kędyś ku wschodowi...