Sen mi się jakiś ciemny przypomina,
który ostrzegał, by podróż zaniechać -
na próg w koszulce wyszła ma dziecina
i mnie tak żebrze: tatusiu, nie jechać!
Podniebne rzeki zmarzłego lodowca
łzy moje wzięły do zimnych potoków,
lustra Sardarów ujrzały wędrowca,
który je przyćmił gwiazdą wieszczych mroków.
Po opuszczonym błąkam się ogrodzie
straszliwych przeczuć, które ból tłomaczy:
śniłem, że brnę z mym dzieckiem w czarnej wodzie
krew mu garełkiem biła - i w rozpaczy
niosłem na brzeg. - Więc ujrzę nad ranem
mój los - i niewolnik Boga
klęknę u stóp - lub będę szatanem!