O, jakież idą srebrne chmury
na te olbrzymie czarne szczyty!
... nagły lecący ogień z purpury -
gwiazda! jak duch z amfory rozbitej.
W tych basztach popękanych są dziwne ulice,
w jaskiniach tajnych błyskają światełka -
meteor upadł w wyklęte ciemnice,
niechaj me serce hymnem swym rozełka!
Księżyc i chmury - i ja - Twórca wolny!
jam rozwulkanił te góry w przedwieku,
ja widmo groźne żyjące w człowieku,
ja niebo - gwiazdy dzierżę - i ów zamek dolny!
Teraz mój los widzę - mój los widzę - ten, że jestem bóg!
prawdę mówiłeś do mnie Luciferze!
to zapomnienie straszne i wyjście za próg
mojej wieczności - skąd grzech źródło bierze!
Światła nad wodą śniącą, gdzie umarłe ludy;
obłoki cicho śnieżą te mury podniebne, -
a taro w księżycu zamek miłości i złudy
i zaklęte w kamieniu sonaty pogrzebne.
Bóg! jest Bóg! do niego się pięły tytany law
i zdumione stanęły przed gwiazd huraganem
i czytając księgę diamentowych praw,
umilkły - w zachwycenia morzu nieprzejrzanem.
Ja mrok - ja smutek - ja bezmoc - a jednak też bóg!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
mozaiki gwiazd na czarnych wniebowziętych szczytach!
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Księżycu! przy ołtarzu chmur - wieszczku i kapłanie -
daj mi sny - tak skrzydlate - samotne - przejasne -
bym zapomniał, że idę w wyklęte otchłanie,
iskrząc się męką ognia - aż w dymach zagasnę!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Ciemne drogi me!
wysrebrzone -
ukochane -
wycałowane przez księżyc!