U bram teatru pewnego dnia
mara zjawiła się blada:
— Do dyrektora wprost muszę ja
dostać się zaraz — powiada.
Z drugiego świata, wiele to mil,
nie mogę sterczeć czas długi,
Szekspir się zowie, literat, Wil,
chce mówić z Wilamem Drugim.
— Och, bardzo miło, spocznij pan, siądź,
my poznać pana pragniemy...
— rzecze sekretarz — pan pewnie wziąć
chce za „Peer Gynta“ tantiemy.
Szekspir zawołał: — Człowieku, stój!
Ja napisałem „Hamleta“,
„Peer Gynta“ pisał konkurent mój...
— Nie szkodzi — odrzekł sekretarz —
— Dyrektor pana przekona. — I
poklepał go przyjacielsko.
Przyszedł dyrektor. — Witajże mi
— zawołał duch po angielsku.
— Właśnie.... No, proszę... Szekspir... Czy tak?
Prawda... Właściwie... To wcale...
Lecz z drugiej strony... Jeżeli... Jak?
To pewnie, że... I tak dalej...
Cóż zatem, mistrzu... — Ja — rzecze duch, —
treściwiej panu odpowiem:
przyszedłem żądać, by moich sztuk
pan nie wystawiał we Lwowie.
Rzekł, w mgłę się rozwiał i nagle znikł*)
przy oknie poruszał storą,
a już z zaświatów doleciał syk:
— Horzyco — idź do klasztoru.
*) Oczywiście po angielsku. Jest to światłe objaśnienie,
prof. Steinhausa, co najlojalniej zaznaczam.
Źródło: Sygnały, r. 1936, nr 16.