Chłopiec wieczorny

Gdzie okiem pojrzę po późnej jesieni,
Tam się wyłania Wieczorna Mydlarnia.
Wiatr słone śniegi ze ślizgawek zgarnia,
W rzęsowe deszcze zamienia je w sieni.

Chłopiec otrząsa wonne dymy płaszcza,
Zdejmuje czapkę, spija sól znad wargi,
Aż przestępuje święty próg Mydlarni
I tam swe głody zdziwienia rozgaszcza.

Mydlarz jest grubas. Lecz ma włości cienkie
W dźwięku i woni: te są aromaty,
Owe towoty, chudych świeczek knoty,
Suszone kopry, dziki bez i dzięgiel.

Jeszcze poezja jest dla chłopca obca,
Jeszcze mu miło z buszmenami w buszu,
A już mu dzięgiel nie omija uszu
I strzemiączkami błędnika potrąca.

Mydlarz jest kumpel. Ma skryte pudełko,
W nim różne chytre do magii przyrządy,
Nic nie oszwabia. Pod hajrem. Bo skąd by
Nitka naprawdę tańczyła z igiełką?

Jeszcze natura jest dla chłopca składna:
Co serio znaczy, to naprawdę „serio”,
A już się uczy, jak czynić z materią,
By zdradna była i niesamowładna.

Mydlarz jest Polak. Mroczy karbidówkę,
Księgi rozkłada w alchemicznym zmierzchu.
Stare monety posypuje z wierzchu:
Denar Chrobrego, Kościuszki złotówkę.

Jeszcze Ojczyzną są dla chłopca słowa,
Aktów strzelistych szeptane sekrety,
A już ogląda jej twarde konkrety,
Z których się Szczyty i zaszczyty kowa.

Dziwne nauki. Bo dziwne są dzieże
Szarego mydła; klejów pełne kadzie;
Blask karbidówki, co się kopciem kładzie
Na drzwi Mydłami, jak na fortec dźwierze.

Czas przewiał pamięć — lecz trwają konszachty
Małego chłopca z Mydlarzem na „Wilczej”,
W zawiei czasu nikną tylko wilcze
Ślepe latarki odchodzącej wachty.

Czytaj dalej: Lekcja anatomii (Rembrandta) - Stanisław Grochowiak