I
Przyszedł ten, który mnie skruszył. Jego służebnicą
Będę. Pasterz wilgoci mojej. Właściciel rzemyka
Biegnącego strużką między palcami stopy.
II
Że był niewiarygodny po tej stronie śmierci — Żołnierz
Dowódczego Ptaka, armii kolan niepokalanych,
Niech będzie pochwalony.
III
Na krzyżu go swoim rozepnę, jak nieboskłon
Szybowca.
IV
Jest altana w Emaus. Tam go nakarmię
Ciemnym tonem synogarlicy.
Przy pocałunku wywiodę czółno
Z rozległego horyzontu czapli.
W czas spełnienia — podwodny tumult
Przetaczanego dzwonu.
Matka uczyła nas tych dźwięków miłosnych
Przez długie wieczory zaplatania warkoczy.
V
Jest nieśmiertelny. Po to ma pancerz
Ze skóry lisa. Idąc suchą nogą po wodzie,
Z lnianą płachtą uwiązaną u nagich bioder
Rozrzuca garście iskier.
VI
Adonai. Płetwonurek zatopionych miast
Piekła.
Baranek w skrwawionym runie. Rękawica
Żelazna starożytnej zbroi. Dyscyplina
Zawieszona nad progiem Konwiktu. Mróz
Niespodziewany na twarze kadetów,
Wybiegających z sieni Arsenału.
Jakże łagodnym kołowrotkiem
Wyprzędę z niego białą nić płodności.
VII
Z naręczem umarłego na kolanach,
Obgryzająca kosmyk własnych włosów
To mówię.