Bladolica
Czarownica
Biegunowych, pustych mórz,
Zawitała
Zima biała
W bujnej ziemi złotych zbóż.
Kraj, z wieczora
Jeszcze wczora
Tęsknego pełen uroku,
Oniemiały,
Trupio biały,
Z porannego wstaje mroku.
Nad wrotami,
Nad płotami,
Nad ogrodu kląby siwe,
Gwarna rzesza
Wron się wiesza,
Rozdziawiając dzioby krzywe.
Oszronione,
Zbezwładnione,
Smutne drzew przydrożnych pary,
Jak żałobnych
Widm nadgrobnych
Szereg, w mgle majaczą szarej...
Wtem — nad szronem
Ubielonem
Milczących przestworzem łanów,
Purpurowa
Słońca głowa
Wynurza się z mgły tumanów.
I ten cały
Omartwiały
Świat posępnych, bladych larw
Lśni się — pali —
Skrzy — krysztali —
W nieskończoność cudnych barw.
Szmaragdami
Opalami
Lśni łąk dywan srebrnolity;
Drżąca trzcina
Czoła zgina,
Brylantowe trzęsąc kity.
Z pod tającej
Pleśni lśniącej
Liście klonów, brzóz, osiny
To migocą,
To się złocą,
To rumienią jak rubiny.
Ze strzelistych
Pozłocistych,
Młodocianych świerków berł
Szemrząc, spada
W dół kaskada
Przezroczystych, bujnych perł,
Po malinach,
Po leszczynach,
Jesiennej przędzy pajęczej
Wiotkie szmaty
Drżą jak kwiaty,
Strojne w wszystkie skarby tęczy...
Z wyżyn blada
Mgła opada,
I nakształt spienionych fal,
Jak szeroko
Sięgnie oko
W złudną się rozlewa dal.
Z nad jej łoża,
Niby z morza
Czaro-wyspy wyłonione,
Lasy, wzgórza —
Kraj wynurza
Swoje czoła zapłonione.
Z bielejących
Siół milczących
Sto wstęg w niebo dymy wiją;
Z wieżyc szczytów
Do błękitów
Złote ognia słupy biją.
Po nad niemi
Olbrzym ziemi,
Piramida Babiej góry,
Pysznie płonie
W chmur koronie,
W płaszczu z srebra i purpury...
W spromienieniu,
W przemienieniu
Czarodziejskiem tem twej krasy,
Z góry twemi
Żegnaj-że mi,
Cudny kraju! z twemi lasy.
Zakowany
W martwe ściany
Miejskiej mojej klatki ciasnej,
Tak jak teraz,
Śnić cię nieraz
Będę w tej przemianie jasnej.
Lecz koń czeka —
Rży — daleka
Przypomina, że nam droga...
Czarolico
Okolico!
Pozostań mi w łasce Boga!