Niedziela była. — Na niebie pogoda —
W miasteczku cicho i ludzi nie wiele —
I na nieszpory dzwoniono w kościele.
W oknie dzieweczka jakaś siedzi młoda —
Ładna? — Oj ładna, — oczy ciemne, duże,
I czarne włosy w aksamitnej siatce —
W okienku mirty, powoje i róże,
I kanareczek trzepocze się w klatce. —
Naprzeciw okna kościół i dwie wieże
Osnute całe gotycką koronką —
Spylone okna pozłociło słonko —
A dziady u drzwi szepcą pacierze.
Jak tu to życie spokojnie Anusi
W onym zakątku cichym płynąć musi!
Ba! gdyby to był taki kąt na świecie,
Gdzieby człek uciekł przed bólem, co gniecie;
Gdyby to można pożyczyć, gdy trzeba,
Ciszy z kościoła, a pogody z nieba.
Ale to nieraz słonko na błękicie,
A tu na ziemi takie chmurne życie, —
Tu ludzie płaczą — tam się palą strzechy —
Tam grób otwarty, co na trumnę czeka; —
Że zgadnąć trudno, czy to słonko z człeka
Urągać przyszło, czy dać mu pociechy. —
Ano dzieweczka rączkami drobnymi
Zakryła oczy i łezki ku ziemi
Przez palce cieką, bo tam u ołtarza
W kościele ślubna para uklękała,
I ten, którego ona pokochała,
W tej chwili innej przysięgi powtarza.
Toteż nie dziwić się dziewczęcym żalom.
I gdy powozy ruszyły z turkotem,
Dziewczę na ziemię upadło z łoskotem,
Jako ten kamień, którym grób przywalą.