W ogrodzie stali — maliny rwali;
Ale na siebie spojrzeć się bali —
A było ich dwoje: on — ona. —
Panienka była zarumieniona,
I w rzęs jedwabnych ponętne cienie
Kryła błękitnych oczek spojrzenie. —
A szkoda, bom miał zapał najszczerszy
Pisać o oczkach tych kilka wierszy;
Bo choć spuszczone skromnie, nieśmiele
Miały te oczka dowcipu wiele,
I czaiły się pod rzęs namiotem,
Niby figlarne kotki za płotem.
Była w sukience lekkiej, różowej...
Malin gałązki ją do połowy
Skryły, a jedna gałązka mała
W bieluchną szyjkę ją całowała.
Młody zazdrosnym był oczywiście
Patrząc, co z panną robiły liście,
I na myśl przyszła piosnka w potrzebie:
„Gdybym ja mógł być — gwiazdką na niebie“...
W piosence zrobił tę zmianę ino,
Że zamiast gwiazdką, chciał być maliną —
I westchnął. — Panna spojrzała ładnie —
„Za czem?“ — spytała. — Niech pani zgadnie,
„Jak to wygląda?“ — Jak Anioł będzie —
Tylko mu skrzydła przypiąć łabędzie,
Wiotkie, powiewne, dowcipne, zgrabne,
W śmiechu rozkoszne, w smutku powabne...
Nie dałbym tego za skarby żadne —
Wstrząsnęła główką. — „Nie, nie odgadnę...
„A gdzieś to bywa?“ — W okienku rada,
Jak w wazoniku różyczka siada,
A wtedy okno w dziwnym jest blasku....
A poznałem to w bielańskim lasku
W majowe rano — biało ubraną,
I tak wydała mi się nadobna,
Że mi już bez niej żyć niepodobna.
Mówił wzruszony — krew biła w lica —
Rączką maliny skubie dziewica,
I ramieńczykiem twarz jej rozkwita —
A jak na imię temu? — zapyta. —
Dziwne to imię, czarów w niem dużo —
Dwie pary liter, jak dwa bliźniątka —
Czytaj od końca lub od początka
Jedno ci imię powtórzą. —
Panienka na to nic nie odrzekła;
Lecz zrozumiała — bo raczka spiekła,
I między malin liście się kryła,
I sama jako malina była.
Ta jej nieśmiałość śmiałym go czyni,
Że się odważył u nóg bogini
Klęknąć; — — lecz lokaj popsuł mu rolę —
Wszedł — i powiedział: waza na stole.