Pamiętasz noc na Czorsztynie?
Niebo, jak sine stepy —
Po niebie księżyc płynie
I patrzy w puste zamku czerepy,
Co na tle jasnego błękitu
Siadły wysoko od ziemi,
Jak sęp z skrzydłami obwisłymi,
Na nagiej skale granitu?
Pamiętasz, jak zakapturzeni,
Niby mnichy, w zadumanie
Siedzieliśmy, mając za posłanie
Kiry zamkowych cieni? —
U nóg naszych ziemia uśpiona —
A mgła, jak z muślinu zasłona,
Po nad senną ziemią się kołysze, —
Za mgłą Dunajec wśród białych kamieni
Srebrnymi wodami się pieni,
I szemrze pacierze mnisze. —
I ta noc w górach osnuta cichymi
Tajemnicami i nieba i ziemi,
Jako sen piękny przed nami stała. —
A gdy chłód nocy ziębił nam ciała,
Tyś szedł — po skałach zbierać gałązki,
By ognia naniecić niemi,
I koło zamku przenosząc wiązki
Kłaniałeś się aż ku ziemi,
Przed omszonym murów głazem
(A z tobą długi, czarny cień razem)
I wołałeś: „Czorsztyński starosto!
Nie karz mnie ty turmą, ani chłostą
Za tych kilka suchych drewek panie“
A to cierpkie twoje urąganie
Z umarłych grzechów — zamkowe mury
Powtarzały echem w takt ponury,
Niby na basztach rozstawione straże.
Za chwilę ogień oświecił nam twarze,
I gęste dymu zwoje
W rozwalone zamkowe podwoje
Płynęły, jako białych duchów zgraje,
O których piastunka nam baje. —
Leżeliśmy tak wszyscy w milczeniu —
Jam miał głowę jako Jakub na kamieniu;
Patrzałem na zamek do góry —
A sterczące, jak szkielety, mury
Dziwne na siebie brały postacie:
— To dwóch pielgrzymów w zakurzonej szacie,
A krople potu czoła im roszą —
Stoją przed bramą i o nocleg proszą....
— To znowu inny muru kawał
Białą niewiastą mi się wydawał,
Co ku przepaści schylona z lekka
Widno tęskni i czeka....
Może na tętent rumaka,
I pieśń czułą błędnego śpiewaka....
— A inne znów czorsztyńskie głazy
Wydawały mi się znów
Jak zbity wojska huf,
Co milcząc czeka na rozkazy. —
A gdy sen mi obciążył powieki,
Złudne z starych kamieni obrazy
Przenosiły myśl mą w dawne wieki.
Spienionego Dunajca szum dziki
Sen przemienił w tatarskich hord krzyki — —
Na niebie czarnym, jak całuny,
Znak najazdu — czerwone widać łuny —
A lasy jak kadzielnice pogrzebu
Płonąc ślą dymy ku niebu. —
Nad zamkiem chmury. — Dunajec wzdęty
Na skały rzuca mętne fale,
I szklane piersi rozbija na skale,
I wstecz zmęczony upada w odmęty.
Tak o czorsztyński zamek stary
Na próżno tłuką się Tatary. —
Nagle na murach światła zgasły — —
Czy strach przeszedł po kościach staroście?...
Brzęknął łańcuch przy zwodzonym moście —
To wycieczka nocna... Hordy wrzasły
Przebudzone, — wśród wąwozu wrzawa —
Świst, szczęk, jęki, krzyki dzikiej hordy
Splątały się w straszliwe akordy,
I z pod kopyt końskich dmie kurzawa.
Aż z pogmatwanej tonów zawieruchy
Wstał tryumfalny śpiew i okolicą
Twardy, poważny, jak rycerskie duchy,
Szedł śpiew: Bogarodzico!
Znów inna scena: zamkowe komnaty
Pełne świateł, — panów polskich mnogo —
Wśród jasnych ogni od Węgier drogą
Jadwiga, w białe ubrana szaty,
W złotej kolebce, — przy niej rycerze
W stalowe ubrani pancerze. —
Górale patrzą z lasów ciemnicy
Na świetny pochód królowej — dziewicy —
A lasy lasom podają z Czorsztyna
„Eljen Lengel! — vivat regina“.
Wszystko to przeszło. — Jeden piorun z góry
Roztrzaskał zamkowe mury; —
Pod zamkiem chłopska siadła chałupa,
Okna pusto jak w czaszce u trupa,
I komnaty wspaniałe w ruinie —
Na murach zielsko jak broda u dziada —
I lud z trwogą o zamku ci gada,
I żegna się w wieczornej godzinie,
Gdy na anioł pański dzwon wybija:
Ave Maria.