(Zdarzenie prawdziwe w Karpatach.)
Kozacy wzięci w Karpatach w niewolę
W barakach ranni leżeli gromadnie,
Wieczorem dumki wiatr unosił w pole,
Któż ból i rozpacz kozaczą odgadnie?
Z ich ust nie wyjdzie jęk, ni bólu skarga,
Choć dusza rwie się hen, za Ukrainą,
A serce niema tęsknota znów targa,
Za czarnobrewą, płaczącą dziewczyną!
Kapelan jeńcom udzielał pociechy,
Wszyscy do niego wyciągali dłonie,
Jako do ojca z pod rodzinnej strzechy,
Co błogosławił kłosy na zagonie.
Ksiądz wypytywał o imię, nazwiska,
Co im dolega, jak na wojnie długo?
Odpowiadali — niekiedy łza błyska,
Do barak słońce wkradało się smugą.
Nadszedł też doktór w towarzystwie sługi,
Oglądał rannych, czasem głową kiwa,
A gdy już przeszedł szereg jeńców długi
Z rogu baraku Kozak się odzywa:
„Zanim panowie nas tu opuścicie,
Wielką mam prośbę, do was ją zanoszę,
Listy do matki i Steni wyślicie
I przyprowadzić konia mego proszę.
Czuję, że umrę, bo śmiertelna rana
Pożera ciało, aż do szpiku kości,
Pozwólcie tylko pożegnać Bużana,
To koń mój wierny, towarzysz młodości!
Stoi tuż obok, pod dębem, raniony,
Poznaję rżenie, to mój Bużan drogi,
Kark ma bieluchną chustą owiniony,
A jam bezwładny — granat strzaskał nogi”
Wychodzi lekarz i kapelan razem,
By przyprowadzić siwego Bużana,
Ach! przecież wszystkie serca nie są głazem
A młody Kozak nie dożyje rana!
Pod dębem Bużan przywiązany stoi
I obcym twarzom przygląda się smutnie,
Siedzi baraki i ludzi się boi,
Co pana jego ranili okrutnie.
Lekarz z żołnierzem spuścili ze sznura
Rannego konia — wiodą do baraków
Na karku bandaż i rozcięta skóra,
„Chodź rzecze lekarz, zajrzyj do wojaków".
Koń się rozgląda na lewo i prawo,
Nareszcie słysząc glos swojego pana
Pędzi do łoża i patrzy nań łzawo,
Jakby chciał zbadać czy śmiertelna rana.
Kozak się dźwiga, podnosi powoli,
Zda się, że resztki sil z życia dobywa,
I pyta siwka: „Bardzo rana boli?"
Zrozumiał, kiwnął, aż jeży się grzywa.
Ranny mu ręce zarzuca na szyję,
Całuje, głaszcze stepów przyjaciela,
„Widzisz Bużanie twój pan jeszcze żyje,
Lecz już niedługo wspólnego wesela".
I stał tak Bużan przy łożu boleści,
Łzy się polały — tak — bo konie płaczą
Za dobrym panem, co czasem popieści,
A nagle tyle okrucieństw zobaczą.
Osłabnął Kozak, jeszcze konia tuli,
Ostatnią kromkę chleba mu podaje.
Łzy mu po zgrzebnej spływają koszuli —
W okół baraków kwitną łąki, gaje...
Zycie Kozaka dobiegało końca,
Swych towarzyszów pożegnał na wieki,
I cicho zasnął o zachodzie słońca,
A śmierć-piastunka zamknęła powieki.
Źródło: Odgłosy wojenne, Maria Paruszewska, 1917.