Wołanie

Do południowej dusze wysłaliśmy ziemi,
W pomarańczowe gaje w złotem słońcu złote,
A samiśmy zostali samotni i niemi.

A za duszami oczu słaliśmy tęsknotę,
W gromadę jedną zbici jak ptaki przed tuczą,
Na południe wciąż patrząc, przez łzy i przez słotę.

Kędy się teraz dusze nasze biedne włóczą?
Czy warg dreszczem całują cuda marmurowe,
Czy się na jakich gruzach snów o śmierci uczą?

Lub może połą czarnej szaty skrywszy głowę,
O cyprysowych trupów rząd się wsparłszy długi,
Naszymi płaczą łzami w noce księżycowe?

Módlmy się duszom jękiem jesiennej szarugi,
Mówiąc, że we wsi naszej miast drzew rosną krzyże,
I że ręce nam mdleją, gdy wodzimy pługi.

Że nocą śmierć podchodzi w naszych chat pobliże
I wyje, jak wilk głodny; i że ból nas toczy
I że z nóg hiobowych rany jak pies liże.

Niech już wrócą i krwawe nam obmyją oczy
Wodą toni niebieskich z południowej ziemi,
Dokąd poszły sny znosić z słonecznej przetroczy.

Oczyma na południe patrzymy szklanemi:
Niech przyjdą choć z wód graniem, z cyprysów szelestem,
Bowiem sami jesteśmy, samotni i niemi.

Czytaj dalej: Pokój ludziom - Kornel Makuszyński