Na jaspisowym tronie siadł
Król dobry w złotej sali.
Zaduma legła mu u stóp,
Znak dała, by nie grali
Grajkowie, (których było stu,)
Na lutniach swych z korali.
„Odejdźcie... — rzekła — dobry król
Na twarz położył ręce,
A choć jest dziś słoneczny dzień,
Król dobry zamarł w męce...
Niech zmilkną serca waszych strun,
I dusze w was dziecięce...“
Przecudna zbiegła mu do stóp
Niewiasta z swej komnaty:
„Dlaczegoś, Królu, smutny jest,
Coś w radość był bogaty?
Powiędły w kraju twoim dziś
Ze smutku wszystkie kwiaty!...“
Mówiła druga szeptem warg:
„W ogrodach twoich, Panie,
Południe złoty sypie żar,
Dla ziemi — miłowanie.
Więc pójdźmy, dobry Królu mój,
Na cudne winobranie...“
A trzecia, (Królu! królu, spójrz!)
Śmiech goniąc w sale pusty,
Przybiegła jak anielski grzech,
Słonecznej szał rozpusty,
I by ci smutek z duszy zdjąć,
Dotknęła ust twych — usty!
Co czynisz w szale własnych rąk?!
Błysk w oczach ci się pali...
Po coś ty przyzwał Śmierć, by ją
Wywiodła z złotej sali?!
Krew jej na białą zbiegła twarz,
Czerwone łzy z korali...
Tyś dotąd był jak skarbnik zły,
Swych skarbów pan rozrzutny,
Wszak chciała smutek zdjąć ci z warg,
Dlaczegoś tak okrutny?...
A w łkaniu rzecze dobry Król:
„Dziś chciałem raz być smutny...“