Złe oko

Gdy słońce się w wieczór ukryje za góry,
A sen i ciemności dom cały otoczą,
Wnet słodki brzęk guzli zadźwięczy uroczo
Pod oknem Heleny, Jellawicza córy.

I szybko Helena z posłania się zrywa —
I okno otwiera rękoma drżącemi,
A młodzian tam siedzi oparty na ziemi
I dźwięczy na guzli i miłość swą śpiewa. —

I noc najciemniejsza najmilszą dla niego,
A księżyc gdy w pełni na niebo się wzbije —
On zdala od okna do cieniu się kryje
I ledwie go oczy kochanki dostrzegą. —

Któż młodzian ten dziki, jak nocne zjawisko?
I któż może zgadnąć? — On przybył z daleka,
Lecz stroni od wiosek, od ludzi ucieka.
I tylko Helena zna jego nazwisko. —

Lecz ani Helena, lecz nikt po te czasy
Nie dostrzegł oblicza Maksyma Dubana;
Bo skoro jutrzenka zabłyśnie rumiana,
On z strzelbą na plecach zapuszcza się w lasy. —

I rogi kóz dzikich co wieczór przynosi
I daje Helenie i mówi tak do niej:
«Niech Pan Bóg od złego cię oka uchroni!
«Ach! noś to przy sobie, kochanek cię prosi.»

A głowę swą szalem tak wielkim obwija,
Że pod tą zasłoną nie widać i twarzy;
I jeśli Maksyma napotkać się zdarzy,
Lic jego źrenica nie dojrzy niczyja. —

Raz rzekła Helena: «Noc cień sieje wszędzie —
«Ach! dozwól mi, dozwól choć dotknąć twe lica.»
I białą swą ręką dotknęła dziewica
A twarz była gładką jak puchy łabędzie. —

Więc rzekła: «Młodzieńcy powiatu całego
«Mą rękę i serce chcą zyskać dla siebie;
«Lecz ręka i serce są tylko dla ciebie —
«Przyjdź jutro w południe do domu mojego!

«Przyjdź jutro w południe i jakby ślubioną
«Do swojej Maksymie uprowadź krainy —
«Już przykry mi stan mój i imię dziewczyny!
«Tam nazwiesz mnie żoną i będę twą żoną.» —

A młodzian z westchnieniem i mową zmienioną
Rzekł: «W dzień ja nie mogę! lecz dziś, za godzinę,
«Uwiozę cię w Kninu czarowną dolinę,
«Tam nazwę cię żoną i będziesz mą żoną.» —

A ona mu rzekła: «Nie! dzisiaj nie mogę!
«Mam szaty złocistą świecące ozdobą:
«Te szaty, Maksymie, chcę zabrać ze sobą
«I jutro w południe, gotowam jest w drogę.»

On dumał przez chwilę i tłumił westchnienia:
«Tak żądasz Heleno, niech tak się więc stanie.»
W tem kogut ogłosił poranku świtanie,
Uścisnął ją młodzian i zniknął wśród cienia. —

A gdy się południa godzina zbliżała,
On przybył na koniu — a koń jego cały
Jak śniegi na górach, jak mleko był biały —
A na nim, za siodłem poduszka leżała. —

Lecz Maksym zasłoną pokryty od czoła
Że ledwie pół twarzy dopatrzysz się zbliska —
A dołman złotemi haftami połyska,
A pas wysadzany perłami do koła. —

Helena wskoczyła za siodło na konia,
A koń jako mleko, jak śnieg w górach biały,
Zatętniał kopytem i, szybszy od strzały,
Przemijał kurzawą dymiące się błonia. —

«Heleno! rzekł młodzian, zabrałażeś z sobą
«Te rogi kóz dzikich com dawał ci nieraz?»
— «Nie! rzekła Helena, cóż po nich mi teraz;
«Mam szaty złocistą świecące ozdobą!»

«Heleno! rzekł młodzian, zabrałażeś z sobą
«Te święte relikwie com dawał ci nieraz?»
— «Nie! rzekła Helena, cóż po nich mi teraz,
«Jam bratu je dała co złożon chorobą.»

A Maksym znów milczał i dumał głęboko —
Aż rzekła Helena: Uściśnij twą żonę
«I wstrzymaj rumaka — i zrzuć tę zasłonę
«I dozwól niech lubej obaczy cię oko.»

A on znowu westchnął i mówił tak do niej:
«Tej nocy przybędziem w mych ojców mieszkania,
«Tam tkane z jedwabiów nas przyjmą posłania
«I złota firanka kochanków osłoni.»

Helena odparła: «Czyż tegom ja godną?
«Dziś dawna twa miłość w pogardę się zmienia;
«Dla czegóż jednego nie zwrócisz wejrzenia?
«Nie jestżem dziewicą nad wszystkie urodną?»

— «Heleno! rzekł Maksym, tu dostrzedz nas mogą,
«Lub bracia od ojca wysłani pogonią —
«Gdy bawić się będziem, nas w drodze dogonią.»
I mówiąc to, konia popędzał ostrogą. —

— «Ach! wstrzymaj się, wstrzymaj! Helena wołała,
«Już widzę że serce twe dla mnie się zmienia;
«I jeśli w tej chwili nie zwrócisz wejrzenia,
«Zeskoczę z rumaka choć umrzeć bym miała.»

Więc Maksym rumaka zatrzymał w poskoku —
I zrucił zasłonę co oczy mu kryła —
Helena ku niemu wejrzenie zwróciła:
O! nieba! dwie w każdem źrenice miał oku!

Śmiertelne, śmiertelne Maksyma wejrzenie —
I wprzódy nim dotknął ustami jej lica,
Już głowę na piersi schyliła dziewica
I duszy w pobladłej nie było Helenie!

«Przeklęci, zawołał, przeklęci rodzice,
«Co życie mi dali z oczyma takiemi;
«Lecz nie chcę być dłużej nieszczęściem na ziemi —»
I ostrzem hazaru wyłupił źrenice.

Pogrzebał jej zwłoki — i złaman żałobą
W klasztorze, mnich ślepy, dni skończył niemiłe;
I wkrótce rozwarto Heleny mogiłę,
By ciała kochanków połączyć ze sobą!

Czytaj dalej: Tęsknota za krajem - Konstanty Gaszyński