Sen wygnańca

Żyjem i gdzież jest życie? Czyż to nasze ciało,
Co się tak w proch obróci jak z prochu powstało,
Ma być życiem? — Nie! — Wszystko co w głębi człowieka
Czuje, myśli i stwarza, marzy i docieka,
Nie jest ciałem! — Jest inna, nieśmiertelna siła,
Którą; w dłoniach Anioła Bóg dziecięciu zsyła —
Która z niem od kolebki do grobu spojona,
Jak świat wielka, żyć musi śród ciasnego łona —
I gdy słabą budowę znęka życia praca,
Znowu w dłoniach Anioła do Boga powraca!
Tak kiedy, pośród nocy, urnę marmurową
Oświecisz wewnątrz ogniem, urna błyszczy jasno:
Lecz gdy ogień wytleje, gdy płomienie zgasną,
Urna znów się pokryje ciemnością grobową!
Tak, dusza jest tą siłą żyjącą — a ciało
Jest łożem gdzie zdrój płynie — jest tą konchą małą,
Śród której błyszczy perła. — Pracą dnia znużone,
W nocnym śnie szukać musi sił do nowych trudów;
A dusza nie spoczywa — i ciało uśpione
Przenosi silną dłonią do krainy cudów —
I tam przed niem czarowne roztacza obrazy,
Światy bez zdrad i zbrodni i słońca bez skazy
Albo je też w tęsknione wiedzie okolice,
Między ściany rodzinne i znajome lice,
Lub między zimne groby — i tam mu odsłania
Widok zniszczenia, cierpień, śmierci i konania!

***

Zasnąłem — i obrazy przed senną powieką
Snuły się jak obłoki po błękicie jasnym.
Pierwszy obraz był czuły. — Nad rodzinną rzeką,
Na górze stał dwór biały — byłem w domu własnym.
Matka i brat, i siostra, witali do koła,
Jak majtka co z rozbicia statku wyszedł cały —
I nasze łzy serdeczne tak się pomięszały,
Jak modlitwa dziecięcia z modlitwą Anioła. —
O! jak miło po czasach spędzonych boleśnie,
Po długich, krwawych bojach, po świata obiegu,
Odpocząć pośród swoich na rodzinnym brzegu:
Taką roskosz poznałem — czemuż tylko we śnie!
Znikł ten widok — i znowu po złotym promieniu
Inny, czuły jak pierwszy, spłynął ku mnie mile,
Co szczęśliwej przeszłości przypomniał mi chwile —
I minione obrazy przedstawił w marzeniu!
Przybyłem w dom kochanki — na chwilkę — dwa słowa —
Na jedno powitanie — i jedno: bądź zdrowa! —
Jej wzrok przykuł mnie do niej — chciałem bawić wieki —
Lecz wzywał już do boju odgłos trąb daleki;
Trzeba żegnać — żegnałem — a rączka jej biała
Jeszcze mnie przy odjeździe przez okno żegnała!
Lecz i ten obraz zniknął — z nim powiędły róże
Słodkich marzeń — po wiośnie, błysły zimy burze —
Jak widma, przesuwały się straszne widoki:
Na Ostrołęckiem polu, nad Narwi brzegami
Ujrzałem stosy czaszek, skrzepłej krwi potoki,
I dwugłównego sępa nad braci grobami. —
I krzyknąłem na sępa: «Precz! to nasze błonie,
«Wszak do dzieci należy ich matki mogiła —
«Nie rozciągaj tu szponów — bo w tej ziemi łonie
«Kości nasze — krew nasza tę ziemię ochrzciła.»
Ale sęp nie odleciał — bo mu z każdej strony
Inne ptaki złotemi strojne koronami
Przyzwalały na zbrodnie i biły pokłony:
Nawet kogut co niegdyś pomiatał sępami —
Co niegdyś w cesarskiego orła przemieniony
Na zwaliskach Kremlinu złote ostrzył szpony —!
I spojrzałem na Polskę — świątyń szczyty stare
Dopalały się w gruzach naszych miast i włości,
I nic nie było słychać w grobowej cichości
Chyba turkot kibitki co niosła ofiarę!
Chyba ciężkie westchnienie i jęk przytłumiony
Osieroconej matki, kochanki — lub żony!
Matki, co porwanego opłakując syna,
Dzień jego urodzenia w rozpaczy przeklina!
I chciałem się oderwać od tego widoku,
Co przebolałe serce taką męką trudził,
Co ssał mą krew jak upiór — i łzy czując w oku,
Zamknąłem je — w tem nagle dźwięk kajdan mnie zbudził!

***

We śnie jak w życiu, krótkie są chwile roskoszy!
Jam błysk szczęścia okropnem opłacił marzeniem,
Jak wędrowiec, co pragnąc spocząć nad strumieniem,
Jadowitego węża z krzewiu róż wypłoszy.
A więc tylko do cierpień ludzie się rodzili?
Bo gdzież jest trwałe szczęście? — Nasz świat się zestarzał,
Długi szereg pokoleń to słowo powtarzał
I nie znalazł na ziemi. — A ludzie marzyli —
I wiecznie marzyć będą o szczęściu, jak dzieci,
Które gonią motyla co ku niebu leci! —
Jednak iskry przeczucia śród duszy goreją,
Że życie się nie kończy u deski grobowej — —
O! nie! my nie napróżno łudzim się nadzieją:
Kolomb przeczuwał światy — i odkrył świat nowy!

Czytaj dalej: Zima - Konstanty Gaszyński