SYN.
Mamo! powiedz mi, dla czego
W szkółce, gdzie nas dzieci stada —
Każdy ma tatunia swego
O tatuniu swoim gada?
Nawet Ludwiś — co choć zima
A płaszczyka, biedny, nie ma,
Raz mi mówił: «Tyś bogaty
«Ale nie masz twego taty!» —
A profesor — gdym go o to
Na rekracji wypytował,
To mnie tylko ucałował
I ze smutkiem rzekł: «sieroto!»
MATKA.
Oj sieroto! biedne dziecię!
Dawno nosim my żałobę,
Bo twój ojciec skończył życie!
SYN.
A na jakąż to chorobę?
MATKA.
Nie choroba go zabiła —
Był on zdrowy, czerstwy, hoży,
Długi wiek jam mu wróżyła —
Ale inny wyrok Boży!
Bój się zaczął w naszej ziemi
Wszyscy do szabel się brali —
Ojciec twój poszedł z innemi
Bronić kraju od Moskali. —
Przy rozstaniu — twe nazwisko
Powtarzając, łzy swe chował,
Ukląkł nad twoją kołyską,
Raz ostatni ucałował —
I odjechał. — Od tej chwili
Nie widziałam go już wcale.
Bił się mężnie — i Moskale
W Ostrołęce go zabili.
SYN.
A to mamo ci Moskale,
Te żołnierze, ci wąsale
Z kaszkietami, w ładownicach,
Co w Warszawie w każdej chwili
Trąbią, bębnią po ulicach,
Mego tatę zastrzelili? —
Nie płacz matko! w przyszłą wiosnę,
Jak się wzmogę i podrosnę
Bym karabin podniósł z ziemi,
To ja pójdę bić się z niemi,
Za tatunia — Polskę naszą —
Bo mnie wąsy ich nie straszą! —
***
Matka z twarzy łzy otarła,
Synka przytula do łona
I tak mówi, rozczulona:
«Jeszcze Polska nie umarła,
«Dziś lub jutro więzy skruszy — —
«Nie! taki naród nie zginie,
«Gdzie Bóg i drobnej dziecinie
«Tyle hartu wlał do duszy!» —
Paryż, 1845.