Pielgrzym na obcej ziemi, w długich dniach tęsknoty
Nie szedłem w oczy ludziom, nim skarżył się komu;
Bo obcy, jako dziecko w rodzicielskim domu,
Nie zrozumiałby cierpień ani łez sieroty!
Innych szukałem pociech – widoków natury –
Zaszedłem w kraj Prowancji – tu mnie czarujące
Otoczyły widoki – tu niebo bez chmury,
Jak sen sprawiedliwego – powietrze gorące
Jak całunek dziewicy – tu pola i drzewa
Wczesnym stroją się kwiatem i owocem płonią,
Tu wietrzyk, napojony pomarańczy wonią,
Szmerem źródeł i piosnką słowików powiewa!
Tu skały, których czoło pod obłoki sięga,
Wznoszą myśli ku Bogu – a strumień, co spływa
Po granitowym łożu, jak srebrzysta wstęga,
Szumiąc nutę żałobną do dumania wzywa!
Tu czerniące się gruzy starożytnych murów,
Szczątki baszt średniowiecznych mówią o przeszłości,
O turniejach rycerskich, o sądach miłości,
I zdają się brzmieć jeszcze pieśnią trubadurów!
Lecz balsam to bez skutku na pielgrzyma życie;
Bo w tym kraju rozkoszy, w tej ziemi uroczej,
Brakuje mi ojczyzny – bo na tym błękicie
Dwie gwiazdy mi nie świecą – kochanki mej oczy!