Ajaccio

Ta wieża biała i te mury w bieli
To Ajaccio – nad morzem osiadło,
Jak młode dziewczę, gdy wyjdzie z kąpieli
I skromnie patrzy w jasne wód zwierciadło.

Golf ramionami lazurowej fali
Objął jej stopy, całuje i wzdycha,
I jak kochanek swym szumem się żali,
Że brzeg zazdrosny wiecznie go odpycha!

Rybackie łodzie strojne w żagiel biały
Suną się w dali jak stado łabędzi –
Pośród nich okręt, jak rumak zuchwały
Karmiony wiatrem, gdzieś za wiatrem pędzi!

Oliwne, winne i figowe gaje
Z trzech stron ku miastu powiewają wiosną,
Nad nimi góra siwym grzbietem wstaje,
Na niej, jak drzewa, nagie skały rosną!

Czasem śród skał tych obłok się zatrzyma,
Jak ptak powietrzną żeglugą znużony –
A wtenczas góra ma postać olbrzyma,
A obłok świeci jak szyszak srebrzony!

Gdzieś w dali kręte ciągną się wąwozy,
W nich pasterz z długim sztyletem u pasa,
Z strzelbą na plecach, patrząc na swe kozy
Żałobnym tonem nuci strofy Tassa.

* * *

Lecz wejdźmy w miasto. Jest dom w jego murach,
Na który z większym patrzyłem zdumieniem,
Niźli na góry, co szczyt kryją w chmurach –
On w moich oczach rósł wyżej – wspomnieniem!

Wędrowcze! uczcij dom Napoleona!
Tu, pod tym dachem, weszła gwiazda mała,
Co później w świetny meteor zmieniona
Promieńmi sławy cały świat zalała!

Tu, w tym ogródku – igraszki niewinne
Bawiły dziecię, co miało wstrząść trony –
Tu może nieraz między dzieci inne
Rozdawał cacka – jak później korony!

Wówczas już przyszłą przeglądał potęgą,
Myśl miał na czole, powagę na licu;
Może już marzył Wagram i Marengo,
Może już widział słońce Austerlitzu!

Wiedziony świetną przeznaczenia gwiazdą
Wcześnie porzucił dom i ziemię własną –
Jak młody orzeł, co mierzy swe gniazdo,
A potem skrzydła – w gnieździe mu za ciasno!

I jak ów orzeł, co po niebie lata,
Póki grom nieba skrzydeł mu nie spali –
I on żeglował po przestworach świata,
Aż rozbił okręt śród Waterloo fali.

Wodzu! konsulu! cesarzu, tułaczu!
Czemu żeś zbroił w władzy twej pioruny
Dłonie niewdzięcznych – którzy ci w haraczu
Zdradę przynieśli z zgonem twej fortuny?

Czoło, żołnierza laurem jaśniejące,
Czemu żeś zakrył koroną cesarza?
Wszak takich koron było już tysiące,
A takie laury nie każdy wiek stwarza!

Spłaciłeś błędy wielkością pokuty –
Gdy za wydarty ogień z dłoni Boga,
Nowy Prometej do skały przykuty,
Sześć lat konałeś pod szponami wroga!

Dziś obcy nawet nad twym grobem płaczą!
Ajaccio, chlub się! zrodziłoś olbrzyma!
Nieprędko wieki taki cud obaczą:
Karły dziś liczne, olbrzymów już nie ma!

Zicavo w Korsyce, 1833

Czytaj dalej: Zima - Konstanty Gaszyński