Ballada o śmierci Izaka Kona

Autor:

1

Był sobie niegdyś Izak Kon,
Pracował w banku sumiennie,
Był krewny firmy "Frenkel et Sohn"
Do biura chodził codziennie.

Miał dobrą pensję Izak Kon,
Miał zostać już prokurentem.
Orzekła firma "Frenkel et Sohn",
Że Izak — to chłopak z talentem.

I był szczęśliwy Izak Kon,
Wspierał pieniędzmi rodzinę,
I marzył sobie Izak Kon
W cichą sobotnią godzinę:

"Jak będę miał równiutkie sto,
Pójdę do państwa Naftali,
Poproszę ich o Rózię mą:
Żeby ją za mnie wydali.

Obliczę wszystko: ile ma
Kosztować lokal, jedzenie,
Stół, kredens, krzesła, łóżka dwa
I całe urządzenie.

I będę sobie z Rózią żyć,
Będziemy bywać, przyjmować"...
— Tak lubił Izak słodko śnić
I we śnie swą Rózię całować.

2

Kształcił się także Izak Kon:
Czytał "historję kultury"
I opowiadał Rózi on
O różnych dziwach natury.

Badali dzieła z różnych stron,
Często też debatowali,
I wszystko umiał Izak Kon
Objaśnić Rózi Naftali.

I gdy siedzieli sam na sam
A Izak zdał się być smętny,
Mówiła Rózia: "Jak dobrze nam!
Jakiś ty inteligentny!"

3

Czasem na kawę sobie szli,
I mówił Izak: "Rózieczko,
Zrób, moja droga, przyjemność mi:
Zjedz jeszcze jedno ciasteczko".

A Rózia na to: Kotku mój,
Nie dałabym się wszak prosić,
Ale nie mogę, Izaczku mój,
Doprawdy, że mam już dosyć".

4

A kiedyś — umarł Izak Kon,
Umarł. Zwyczajnie. Przy stole.
I tylko krzyknął, gdy przyszedł zgon,
I pot mu wystąpił na czole.

Co było potem — nie wiem sam.
Moja opowieść — skończona.
Ja chciałem tylko powiedzieć wam
O śmierci Izaka Kona.

Czytaj dalej: Do prostego człowieka - Julian Tuwim

Źródło: Skamander, r. 1921, nr 4.