Przyjdziecie pewnie do mnie w godzinę odejścia,
jak starzy przyjaciele pożegnać się ze mną.
Nie wiem, czy was obejmie pokoiku sześcian,
ale ja was obejmę źrenicą płomienną.
Przyjdziecie z dalekości. z niepomiernej dali.
gdzieś, kiedyś wzięte w serce mdłe ułomki świata —
z fali, co w wieczność przeszła, z niepowrotnej fali
wrócicie i staniecie wokół mnie na czatach.
Przyjdziesz ty, zaśnieżony zaułku ulicy
z tyrolskiego miasteczka z czasów wielkiej wojny,
któryś mżył przy latarni w mych wilgnych źrenicach
w cichą noce wigilijną w śniegu płatkach rojnych.
I ty, biała alejo, hen z Litwy dalekiej,
która sypałaś złoto z swych długich warkoczy
na czar mrącego Świata, na moje powieki,
na serce, które jak czerw ból i smutek toczył.
| wy, srebrne ścierniska z równi Nowotarskiej.
pod fioletem Tatr świerszczów grające kapela —
i ty, bryło granitu z śladem brózd, nawarstwień,
owinięta w wichr halny, w chmur i śnieżyc przelot.
Wy: drzewa, dróg zakręty i brzegi strumieni.
wśród których krąży pamięć i cicha tęsknota,
przyjdziecie wszystkie do mnie z dalekiej przestrzeni,
gdziem jeno sercem w ziemskiem wędrowaniu dotarł.
staniecie wśród przyjaciół: moich sprzętów biednych —
przywita was radosny hymn mego „Primusa*,
starego druha, który mnie z pustka pojednał
sercem, płonącem ogniem. jak serce Chrystusa.
Otworzycie mi ściany na daleki przestwór
moich błędnych wędrówek druhy, towarzysze
i złożycie na serce niebiosów królestwo:
niby lilje śnieżyste: ciszę, święta cisze.