Wychodzimy jeszcze na krótkie przechadzki za miasto
z wetkniętym w butonierkę jesiennym, białym astrem.
Owiewa nas wilgoć ziemi, woń zeschłej naci ziemniaczysk —
na miedzach ustami czerwonemi głogi szeptają pacierz.
W modre, dalekie gór smugi, zwiewne i nikle jak pastel
wtapiamy przygasłe oczy nad snem jesiennych astrów.
Aleją kasztanową sunie kleryków rząd senny —
szeleszczą liście umarłe swe monotonne nowenny.
Zawiewa z dali szerokiej smęt opuszczonych cmentarzysk
i ból w mgły rozwleczonych, nieujawnionych marzeń.
Wracamy wolno z astrem jesiennym w butonierce,
umierającym cicho na smutnem, więdnącem sercu.
W mroku zszarzałych ulic nad sennem, spłowiałem miastem
lamp elektrycznych kwitną jesienne, białe astry.