Nic gorszego już na wojnie,
Jak ranionym nie być,
Do zwycięstwa iść spokojnie,
Wszystkie trwogi przebyć;
Rozpakować, znów pakować,
I nic tylko trudy,
Męczyć się i maszerować,
A w obozie nudy.
Albo z temi kwaterami!
To dopiero męka:
Drzej się z szlachtą, kłóć z chłopami,
Mieszczuch wiecznie stęka.
Gdy poprosisz o co grzecznie,
Zmierzą cię z ukosa;
Burdę zrobić, niebezpiecznie!
Zamkną do profosa.
Gdy nareszcie działa zagrzmią,
Kule warkną w koło,
Trąbki wrzasną, bębny zabrzmią,
Wtedy już wesoło;
I zawzięcie wre już bój,
Człek się dzielnie trzyma,
I raz „naprzód“ a raz „stój“ —
Lecz nagrody nie ma.
Dzięki Bogu, kula miła
Wiecznie czekać nie da!
W nogę wreszcie ugodziła —
Kończy się twa bieda!
Bo do miasta bezpiecznego
Niesie cię drużyna,
Tam cię przyjmie tak jak swego
Miła kobiecina.
I otworzy ci, mój zuchu,
Serce i piwnicę;
Masz świeżutkie łoże z puchu,
Masz i piękne lice.
Chłopczyk zjawia się skrzydlaty,
Pani nie spoczywa
I koszulkę drze na szmaty,
Szarpią to nazywa.
Gdyś już zdrów i chyba zrzadka
Już ci co dolega,
Jeszcze druga tam sąsiadka
Służyć ci przybiega.
A za chwilę trzecia spieszy,
By osłodzić bole —
I tak serce się pocieszy
W tem serdecznem kole.
Ba! i króla wnet dosięga
Wieść o twej dzielności —
Znajdzie się więc krzyż i wstęga,
Znaki waleczności.
Któż z was zatem bracia mili
Coś lepszego da mi?
Bo człowieka i uczcili
I żegnają z łzami.