Na morzu

Wypłynęliśmy na morze,
na błękitną toń, —
a nas dwoje w łódce było,
trzecie z nami szczęście nasze
słoneczne, —
śmialiśmy się doń...

Wiózł nas wioślarz stary.

Było z nami szczęście nasze,
to młode,
gdyśmy razem wypłynęli
na wielką wodę,
na szeroką, morską toń
błękitną,
w taki jasny i pogodny
dzień jesienny,
kiedy fale słońcem kwitną;
było z nami szczęście nasze:
śmialiśmy się doń —
jak dzieci...

Wiózł nas wioślarz stary.

Patrzaj, luba, patrz, kochana,
jakie piękne szczęście nasze,
nasze szczęście młode —
takie święte i jasne
jak dziecię,
wonne, jako kwiat, —
ukochane szczęście nasze
to własne
i jedyne na świecie
szczęście nasze złote,
które do nas przyleciało,
jak ptaszę,
kiedy śmiał się cały świat
wiosną... wiosną — hej!

Czy je takiem dowieziemy
na tę drugą stronę,
na daleki, na nieznany
drugi morza brzeg?
Przyjdą burze, przyjdą deszcze,
— tak daleka droga jeszcze —,
przyjdzie grad i śnieg...
Patrz, jak piękne nasze szczęście,
szczęście nasze młode;

czy je takiem dowieziemy
przez tę wielką wodę
tam — na drugi, mglisty brzeg?...

Zniesież białe szczęście nasze
luty życia trud?
morskie burze, wichry, śniegi
i dróg ziemskich brud?
A jeżeli się pokala,
jeśli zbrzydnie nam
piękne nasze szczęście młode —
jedyne,
z którem na tę słoną wodę,
na fale sine,
wwiózł nas wioślarz stary — — ?

A nam trzeba płynąć w dal
przez burzliwych odmęt wód
naprzód wciąż! —
potem jeszcze w górę iść
na tych szczytów biały lód,
co nieznany wieńczą brzeg...
Przez topiele fal,
przez skalisty gruz
i śnieg
gna nas Doli mus
tam — na szczyty gór! — —

Słysz, wioślarzu mój!
małą chwilę stój, —
zaraz dalej popłyniemy,
jeno w morski odmęt siny,
jeno w wielką, słoną wodę
rzucę szczęście nasze młode,
w kryształowy grób! —
ukochane szczęście nasze
które do nas przyleciało,
jak ptaszę,
kiedy wiosną śmiał się świat!...

Patrz-że, moja luba, patrz,
jakie piękne szczęście nasze,
nasze szczęście młode
na dnie czystych wód!
Nie potrzebny żal i płacz;
tam mu dobrze —
pod wodą,
tam go burza nie dosięże,
nie pokala ziemski brud,
a ta morska, modra fala,
słona, jako łzy,
szumieć będzie mu do snu,
szumieć będzie mu —
tej miłości naszej echem,

która taka wielka była,
że je tutaj w grób złożyła —
tak młodo,
w kryształowy grób...

Płyń, wioślarzu stary!

A gdy kiedyś powrócimy,
szaleni wędrowcy,
tam ze szczytów gór,
gdzieśmy wyszli — hej! — bez szczęścia;
a gdy kiedyś powrócimy
utrudzeni i znużeni
i stęsknieni
za tem młodem szczęściem naszem
jedynem —,
gdy wrócimy na to morze
w toń — tam w głąb — na dno —
po spocznienie, po wytchnienie,
po ostatnie ukojenie
i ochłodę —
na wieczysty ślub:
to znów szczęście odnajdziemy
na dnie cichych wód,
piękne nasze szczęście młode
i czyste,

co tu czekać będzie nas,
dziś rzucone w jasną wodę,
w piękny, jasny grób...

I płynęliśmy znów dalej
po szumiącej, morskiej fali
w stronę śnieżnych gór;
chyżo mknęła po przestworze
nasza lekka łódź, —
mknęła w dal,
choć za nami łkało morze,
łkało zcicha: Wróć!...
Nic to, nic! — Płyniemy dalej, —
próżny żal...!

Wiózł nas wioślarz stary.

Abbazia.

Czytaj dalej: Westchnienie - Jerzy Żuławski