1898.
Już się ma pod koniec starożytnemu
światu...
Tedy boży duch we śnie uderzył mnie w głowę,
a gdym oczy otworzył przelękniony srodze,
zobaczyłem przed sobą zjawisko ogniowe
i słyszałem głos grzmiący w powietrza pożodze:
»Powstań! dosyć już spałeś! oto Ja przychodzę!«
Więc zerwałem się z łoża, trąc oczy oślepłe
zbytnim blaskiem i widma postacią rumianą;
a gdy serce w mej piersi z przestrachu zakrzepłe
bić znów jęło, pytałem, zginając kolano:
— Co zacz jesteś, o Panie! i jakie Twe miano?
»Jam jest ten, który jestem! — grzmot mi w głos odpowie —
Jam jest źródło i ujście dziejowej powodzi,
Jam jej łoże, a Moi straszni Aniołowie
wiozą globy i ludy morzem krwi — na łodzi,
co nie tonie, choć nigdy brzegu nie dochodzi!
»Jam jest potop, co wszystek żywot w lot wytraca,
Jam jest ogień i siarka dżdżąca na Gomorrę,
Jam jest ziemi trzęsienie, Jam mórz tajna praca,
które zębem spienionym gryzą skał zaporę
Jam jest orkan, a z gromów swoją chwałę biorę!
»Jam jest wicher, co zrywa kłos nieźrały plemion;
Jam wędzidła zdjął dzikim koniom Batu-Chana,
Jam szedł z burzą niszczącą u Atylli strzemion,
Moją ręką ćma ludu z więzów rozkiełzana
pod gilotyn nóż kładła króla i kapłana.
»Surmy w boju ryczące grają Moje imię
i Ja słońca zapalam, kiedy naród ginie,
Ja się jawię w burzących dział siarczanym dymie
i Ja miasta kwitnące zamieniam w pustynie —
a zaprawdę! iż wszystko dobre jest, co czynię!«
Tak głos mówił, strząsając z włosów złote strzały
w powietrze, które w krąg się paliło ogniście, —
a gdy zamilkł, jam usta otworzył struchlały
i drżąc sercem z przestrachu, jak jesienne liście,
wyszeptałem: — O Panie! co znaczy Twe przyjście?!
Więc On na to: »Przyszedłem przypomnieć, że jestem,
bo snadź dzisiaj nie wiecie, chociam jest tak blizko,
że już jęczy wiatr orlich skrzydeł Mych szelestem
i już przyszłych łun dymem krwawi słońce, nizko
z nieb patrzące na trupów jutrzejszych siedlisko.
»Bo, zaprawdę, zliczyłem wszystkie wasze zbrodnie,
podłość waszą, jak błoto, rzuciłem na szale,
a iż śpicie, rozniecę nad wami pochodnię,
strzechy wasze, jak wici okropne, zapalę,
wstrząsnę ziemię i góry na płomienie zwalę!
»Idę, ale wy głusi, nie słyszycie kroku; —
stawiam nogę, — drży ziemia i walą się miasta;
wzdymam wody, ślę gromy, zimą skracam roku:
czasem dziecię się zlęknie, poroni niewiasta, —
lecz wy śpicie, choć potop wokół was już wzrasta!
»Sen wasz gorszy od tego, w którym ciało leży,
a duch błądzi po świecie! Posnęły w was duchy
snem kamiennym, a ciało wyuzdane bieży
w świat i w zbrodni nikczemnych zakute łańcuchy
tańczy dziko. Ja słyszę jęk dusz waszych głuchy.
»Lecz zaiste, nie poślę dziś do was proroka,
by was zbudził i krwawe wam pokazał słońce,
ni komety, co rózgi rozplótłszy z wysoka,
lud przeraża i wieści dni przeżytych końce,
bo niegodni jesteście, bym wam słał obrońce.
»Wpadnę na was, jak lwica na bezbronne stada,
wstrząsnę wami, gdy we śnie będziecie i grzechu,
podczas uczty pijanej krzyknę na was: biada! —
śmierć pokażę wam bladą śród pląsów i śmiechu,
na modlitwę nie dając czasu ni oddechu«.
— Panie! — jękłem, — litości! miłosierdzia, Panie!
Dozwól jeno, a pójdę i ludowi powiem,
żeś jest blizko i gniewny, — a pokutne łkanie
przejdzie rzeszą, zobaczysz, jak wicher sitowiem!
jeno wstrzymaj dłoń, co jest gromem i ołowiem!
»Pójdziesz! — krzyknął głos straszny, — pójdziesz, lecz nie po to,
abyś słowa Me miotał przed czcicieli brzucha
znikczemniałych, jak perły przed wieprze i złoto!
Lud nie słuchał proroków większych; nie usłucha
ciebie, lotu małego i małego ducha!
»Niegdyś wieszcze wzbudzałem i słałem proroki,
by lud trwożąc, zdzierali mrok z ócz jego gruby;
a gdy nadto z Mej ścieżki zeszły wasze kroki,
słałem Moje ogniste z mieczami Cheruby,
wieszcze klęsk i nieszczęścia i proroki zguby.
»Miałem niegdyś na służbie orły i sokoły,
które z łupem w podniebne wznosiły się szlaki;
lecz wy dzisiaj wzrok macie ku ziemi jak woły,
i napróżno bym puszczał w błękit Moje ptaki —
wy wróżb lotu ich pojąć niezdolni, — robaki!
»Dziś już nie czas grzesznika wzywać do pokuty
ni wstrzymywać słabego, co w otchłań się słania.
Czeladź moja gotowa już i sierp ukuty:
oto przyszła na nędzne pora winobrania —,
lecz chcę sroższą uczynić mękę ich konania!
»Więc nim grom Mój z łańcucha ognistego spuszczę
zło wam ześlę największe: fałszywe proroki,
by trucizną słów swoich obłąkali tłuszczę
i nad bezdeń przepaści przywiedli jej kroki
świstem bicza krwawego od ludzkiej posoki!
»Rozum przez was spodlony z waszych mózgów wydrę,
tak iż wierzyć będziecie fałszowi, wy, którzy
nie wierzyliście prawdzie, — a zwątpienia hydrę
puszczę na was dopiero, gdy się już wynurzy
twarz Ma straszna z piorunów nad wami i z burzy!
— Po coś tedy mnie zbudził? — zakrzyknąłem wściekle,
kiedy rozpacz ma wzięła górę nad przestrachem.
— Zaliś przyszedł, jak szatan, dręczyć mnie w tem piekle
i urągać słabemu, który śpi pod dachem
już walącym się, mówiąc, że zginie wraz z gmachem?
— Czego chcesz!? — Śmiech jedynie był mi odpowiedzią,
śmiech tak straszny, że mroził wszystką krew w mych żyłach,
i zasię głos słyszałem dzwonów grzmiący miedzią:
»Ciebiem wybrał, boś mały na duchu i siłach,
i kąsając, sam padniesz, jak pies — na mogiłach!«
I wyciągnął nademną ognistą prawicę,
a mnie ciężar jasności jej przygiął do ziemi —
i widziałem nad sobą głodną błyskawicę
w krąg gryzącą powietrze zębami złotemi,
i byłem jak ci ludzie, których grom oniemi.
»Kładę na cię złowieszcze Moich natchnień brzemię
i przekleństwo Mej łaski rzucam na twą głowę!
Idź, ostatni — fałszywy proroku, na ziemię,
a za tobą w ślad pójdzie powietrze morowe
i przedśmiertelnej rozpaczy szaleństwo niezdrowe!
»Zaprawdę! dziś Mi trzeba twych poziomych lotów,
słów bezsilnych, co w niebo nie umieją skoczyć!
A nie pytam cię nawet, czyś do drogi gotów,
bo nie idziesz Mnie wieścić, ni krwią plemion broczyć,
lecz jak robak — podłości dom spróchniały toczyć.
»Idź więc! kłam i przed śmiercią śpiewaj nędznym życie,
aby tańcząc na grobach ohydnie konali;
śpiewaj ślepym płomienne gwiazdy na błękicie,
których nigdy nie zoczą, aby krwią płakali,
błądząc, łodziom podobni bezsternym na fali.
»Wieść sen cichy pod strzechą zajętą pożogą,
mów o pierwszem serc biciu — frymarczącym sromem,
o ojczyźnie tym, którzy ujrzeć jej nie mogą,
o rodzinie — tęskniącym napróżno za domem,
o zwycięstwie — upadłym pod przemocy gromem!
»Idź! skazanym na wieczne boje bez zwycięstwa
ty prorokuj spoczynek i wieczorną ciszę,
która nigdy nie będzie zapłatą ich męstwa,
by im z ramion zwątlałych leciały berdysze,
jak liść z drzewin, gdy wicher Mój lasem kołysze.
»Chorym nieuleczalnie mów o wonnych łąkach,
kędy nigdy nie będą mogli zrywać kwiatów, —
a nędzarzom zgłodniałym w norach — o pająkach
od jarzących świec jasnych, miękkości szkarłatów,
sytym brzuchu bezczynnych i... porządku światów!
»Niewolnikom — o życiu beduinów dzikiem,
przesyconym — o błogim dreszczu pożądania,
starcom z czaszką bezwłosą i wyschniętym szpikiem
mów, jak pierś się dziewicza w uścisk lubo słania:
śpiewaj słodycz i rozkosz i szczęście kochania.
»Nieomylność i rozum — w oszalałym tłumie,
sprawiedliwość wieść, kędy przemoc się panoszy:
a spodlonym powiadaj o szlachetnej dumie,
a bezsilnym, co krzywdę cierpią, o rozkoszy
zemsty, która ciemiężcom z powiek snu nie spłoszy.
»Nieszczęśliwym zatruwaj beznadziejną dolę,
szalejących podniecaj w bezmyślnym obłędzie,
a zbrodniarzom pokazuj nowych zbrodni pole, —
a to ci mówię zasię: lud ci wierzyć będzie
sądząc, że — kłamca — boże niesiesz mu orędzie.
»Te są Moje dziś do was słowa, podły ludu
i na zgubę skazany! To jest moje brzemię,
które kładę na ciebie, proroku, co cudu
nie uczynisz, ni rzucisz kiedy bujne siemię
z krwi lub ducha w przeklętą i niepłodną ziemię.
»Wieścić będziesz, co było, nie mówiąc, co będzie,
by z obliczem na przeszłość odwróconem, fala
ludu w ślepej rozpaczy gnała nad krawędzie
przepaści, kędy odmęt zguby się przewala
a już niema Anioła, co gromiąc, ocala.
»Jeno nie waż się mówić o burzach, co błysną,
by snać podli z przestrachu nie zmarli przed czasem,
kradnąc łup Memu gniewu. Ręce nie obwisną
Mym Cherubom przy pracy, gdy z gromów hałasem
pójdą, jak wicher halny, trząść spróchniałym lasem!
»Idź, — Ja czekam. Niech wszystko mąci się, szaleje,
niechaj zbrodnie, potworne, bo podłe się mnożą,
a ludzkość w czarną fałszu zabłąkana knieję,
strasznej łuny przedśmiertnej okrwawiona zorzą
nie przeczuwa, że rękę ma nad sobą bożą.
»A gdy obłęd ostatnich już granic dosięże,
kiedy szał już opęta wszystkie ludzkie mózgi:
wtedy gromy po niebie rozsypię jak węże
i pod słońcem zaćmionem skier roztliwszy rózgi
z hufem Aniołów przyjdę — świat roztrącić w druzgi!«
— Idę, Panie — odrzekłem...