Z uścisków nocy duch, ten promyk boży,
Rwie się na łono srebrzystego świtu;
Ale zaledwie zakosztował bytu
Przeczuć ognistszych, ulata ku zorzy.
Lecz znów spocząwszy śród różanych łoży
Nikłą chwileczkę, w blask aerolitu
Rozlany, płynie, aż tam! tam u szczytu
Z słońcem, swym ojcem, znowu jedność stworzy.
I tak z niem razem, z niem, co jest żywotem
Ziół kiełkujących, ich kwieciem, owocem,
Ogarnia wszechświat swojem ciepłem złotem.
Lecz kiedy słońce bytów już nie pieści
I w zmrok zapadnie, z uczuciem sierocem
I on zapada w ciało, zmrok boleści.