Grzmi bęben ranku — krągłe słońce
do marszu wojsku daje zew.
Więc szumią werble po koszarach,
i wiosna burzy się jak śpiew,
i wiosna budzi się jak ptak,
jak w klatkach, w korytarzach ciasnych,
i dzień wykreśla jasny szlak
na mapach nieba.
Zorze gasną,
jak oczy żądnych snu kochanek.
Wre klonów rząd w stubarwnem słońcu.
To wiosna świtem jarzy ranek,
i znowu szumi dzień skrzydlaty,
i znowu dzień upajający.
Jak w trąby wiatr dmie w klony grubo,
trębacze świtu — wiatry dmą.
Dziewczęta słodko, trwożnie, lubo
w objęciach mdlejąc, cicho drżą.
Odemkną ciemne oczy, aż
posłyszą werbli, werbli zew.
To werble wiosny, werble dzwonią marsz,
to serce zabrał, serce wziął ten śpiew,
to werble śmierć wspominające.
A głos kochanków z żądzy drży jak ptak,
głos przeniknięty żądzą jak pieniądze
milknie.
Bo przecież i tak
nikomu życia nie zakazać!
I rzuca wiosna komendy wyrazy,
swoje radosne, — skrzydlate rozkazy
burz nieustannych, kłamstwa jasnych dni.
Czernieje długich koszar wąż,
podwórzec pod krokami grzmi
i ranek w bęben słońca bije wciąż.
Źródło: Sygnały, r. 1936, nr 16.