rosła kalina liściem szerokiem
daleko jej było do wioskowych okien
dziewczęta szumiały spódnicami, malwy kraśnialy dziewczętami
wychylały się nogi z drabiniastych wozów
różowe usta; z nami
w pole świeżorose!
jedziemy — patrzymy — wieś jak wieś
zielono brzeżona
wierzbowa
polna
stodołowa
patrzymy: a chaty jak chaty
doziemne
podgniezdne
sino okienne
słonecznikowe
jedziemy: kwitnie dziecko mydlaną banią
na słomce podryguje wieś
po kulistej powłoce jesień
płynie jak anioł
nie miała tu babuleńka koziołka
ale zato chowała konie
wydziwiane, wiatrowe, ostrokute
po gościńcach gonią
zamiast kalin paciorki jarzębin
nieśmiało czerwienią się latem
drzewnie płaczą do leśnych głębin
do siostrzyc do braci kosmatych
na rozstaju (jak zwykle) Boża męka
w dłoni z trzcinową palmą
smutek w przymkniętych powiekach
żal nam
niewiadomo tylko jaką porą
zaskrzypią furtki pod oborą
i donośnie zagrzmią tabunami
ostrokute konie kopytami
Źródło: Sygnały, r. 1934, nr 10 i 11.