Ze mnie nie będzie dzisia kompanijej,
Bo grzech w piątek być na anatomijej.
Bodaj dziś zabit, mięso zarębował
I owę sztuczkę niewinnie katował,
Którą nie na tę Bóg drobiankę stworzył,
A drugi by jej snadź rad i przysporzył.
Aż mdło i wspomnieć – bodaj go zabito! –
Odprowszy, co tam tak mocno przyszyto,
Jak ci się pastwił nad martwym chudziną,
Że go samego te męki nie miną.
Wolałbym język porzezać mi z nosem,
Aż go ćwiertują z owakim bigosem.
By-ć to padewskie widziały nam panie,
Wiem, żeby mocno ujęły się za nie;
Za zbytki, mówię, okrucieństwa tego,
Bo to są krzywdy małżeństwa świętego.
Wierzę, że by go i żywo kąsały,
Gdyby na ów mord pociech swych patrzały.
Ledwie nie będę z nim się o to wadził,
Aczbym się pierwej papieża poradził,
Bo bym się wolał z zdania jego sprawić,
Czy lepiej urżnąć, czy-li go nadstawić.
A wiem, że tak ten, co się brzydzi Żydem,
Rzekłby, że go grzech urzynać ze wstydem.