Wdzięczne dziewczę Uciecha w pieszczonej postawie
wszystkich rwie oczy na się i zniewala prawie.
Kochanka to swej paniej, bez niej nie umieją
nic drugie towarzyszki ani na piądz śmieją
jej się puścić; ona im gust przyjemny daje,
ona lub gdy zachodzi, lub gdy zorza wstaje,
ma swe czasy i wczasy. Apollo sam taki,
który by jej wyliczyć mógł wszystkie przysmaki!
Pióro me nie wydoła, atoli rozgłosi
to, że ona nad insze dłuższe rucho nosi.
Ona jest klauzulą, ta to kończy stado,
które, acz końca nie ma, miałoby go rado,
bo kędy koniec dobry, tam wszystko smakuje;
i miód sam gorzki, w którym żółć smak zawięzuje.
Smacznaś zgoła, Uciecho, bez wszelkiej przysady,
a nie widzę do ciebie żadnej inszej wady,
tylko żeś na tym świecie jak i my do czasu;
póki poty zażywać przecię swego wczasu.
Szkoda śmierci wspominać, bo się zaś drugiemu
i Uciechy odechce. Czyń ty, pióro, swemu
propozytowi dosyć tym, co komu miło;
czci, któreż by uciechy serce me lubiło.
Niech się każdy ma do swej: piękna rzecz się bawić
z muzami na Parnasie, piękna lata trawić
na królów wielkich dworze, piękna Marsowego
dziełu przejąć. Nie zelży tym nikt stanu swego,
choć i w Kupidynowych na czas szrankach stanie
i z Wenerą się zbraci, a swoje kochanie
w jej faworach ochynie; albo Lyajowi
pochlebi, w domu bywszy rad przyjacielowi.
Wolno w żarty i w karty, a przy dobrym zdrowiu,
niech i syta Ceres ma wszystko pogotowiu.
O dudy nic; w te pannom ledwie co zagrają,
aż im pod fortugały same nóżki drgają.
Młodszy w tany, a ci zaś, co już posiwieli,
będą podno komina pilnować woleli,
a w piwo przysalanych natopiwszy grzanek,
prawiąc o starych dziejach, ssać zielony dzbanek.
Lecz się na mię Dyjanna moja rozgniewała,
iżem ich tu przytoczył. Młódź tylko kazała
swymi zabawy raczyć, bo wszystko w starości
słabo idzie i Rozkosz w niej swoje godności
na pół traci; do tych rzecz, w których wre krew młoda,
tym jeśli świat nie płuży, i chleba im szkoda.
Kto myśliw, niech swą trąbę w łowy nagotuje,
a po zielonych kniejach myśli rozsforuje.
Niechaj po gęstych płochy krzewinach zwierz goni
i myśl swoję napasie w uciesznej pogoni.
Niech mu ogar ciekawy po gęstwinie skoli,
bo go snadź taki słuchać niż słowika woli.
Spojźrzysz, alić ruszony z spokojnego wczasu
zdradnym śladem wypada kusy Janusz z lasu,
którego ledwie chciwi myśliwcy zoczyli,
krzyk, huk, rądziby za nim i las obalili;
aż lecą do harapu - wielkiej dokazali
rzeczy, że źwierząteczko liche poimali.
Więc i biedne ptaszęta pokoju nie mają,
bo w wielkiej nieprzyjazni z jastrząbem mieszkają.
Nuż sokoli, rarodzy i myślistwa inne,
którymi polegają duszyczki niewinne;
co wszystko dla Uciechy, której i wysokie
koła niebieskie służą, i wody głębokie.
Miła rzecz i po rzekach w pogodną więc chwilę
ujechać sobie jaką krotochwilną milę.
Miła też i po landzie przechadzać się; ono
Wiosna zimę wypądza, a łąkom kazano,
aby się swym zielonym płaszczem przyodziały,
a gaje się w rozkwitłą czamarę przybrały.
Głosy się rozlicznego ptastwa rozlegają
po rozwitych dąbrowach, przy których igrają
syte stada, a mali pasterze przy wodzie
grają tańce w multanki w jaworowym chłodzie.
Pijąc trunek zdrojowy, tych bydło rogate
słucha i w plęsy idzie, a kózki brodate
cynary i gonione po górach tańcują,
a owieczki galardy żartkie wyprawują.
Ryba drga w cichej rzece, rak się w gęstwę kryje,
a ślepy kret po wierzchu kruche brzegi ryje.
sela dodaje czas nam pożądany.
Gospodarz z wędą idzie, a gęste wieńcierze
wespół z sobą na zdradę drobnych rybek bierze
i z jędrznym się obłowem zaś ku domu wraca;
żyw swą pracą, na kramny przysmak nie utraca.
Zabiegła gospodyni jarzyneczki sieje
a mokrą na zeprzałe grządki rosę leje.
Sadownik młodą szczepi latorośl w ogrodzie,
pochyły ryjąc przekop ściekającej wodzie.
Wrobi mały za macierzą pod dachem skwierkoce,
a w sadziech niedojźrzałe już kwitną owoce;
wszystko się jakby z nowu na świat głodny rodzi.
Wtym Lato na posiłek Wiośnie zaś nadchodzi,
które kłosianym wieńcem swe rozkwitłe skronie
obtoczywszy, spocone gdy Faeton konie
po biegłym niebie pędząc, słońcem zagorzałą
piecze ziemię, każe więc kosę zardzewiałą
wytoczyć kosiarzowi, a bujnej swobody
zielonych łąk pozbawić w gorące pogody.
W okolicznym fartuchu żeńce wiedzie stary
gospodarz, a ci sierpy w Cererzyne dary
zapuściwszy, żyzne źdźbła rzędem podcinają,
te w snopy wiążą, owe w kopy układają.
Powierzone i z lichwą płodna rola ziarno
wraca kredytorowi; któremu gdy parno,
od słonecznych promieni ustępuje w cienie,
gdzie łagodny Zefirus powiewa, pragnienie
zakrapiajac teskliwe z wychłodzonej flasze
jędrnym napojem. Tam więc panieneczki nasze
len biorą, a to ich jest gospodarstwo chciwe.
Gospodynie zaś samy w swoich rządach żywe,
z ogrodów rozpłodzone osiewki zbierają,
tymi puste spiżarnie znowu napełniają.
Sam w stodołach ustawnie przesiedzi, a brogi
już gęste napełniwszy, ostatek tka w stogi;
zwiózszy wszystko do gumna, po prącej wydycha.
Wtym Jesień następując, z placu Lato spycha.
Tu nowe delicyje, tu się otwierają
nowe człeku rozkoszy, których dosyć mają
w każdej części dorocznej ludzie na tym świecie,
bo i w odmianach czasu smak jest, jako wiecie.
Tu już swój sady owoc, którym hojnie były
aż ku ziemi gałęzie schylając zrodziły,
oddają dziedzicznemu panu. Wtąż dojźrzałe
win rozpłodzonych grona pożytki niemałe
czynią dozorcom swoim. Koło tych czeladzi
dość pracuje: jedni je gniotą, drudzy w kadzi
sok wyciśniony leją, który więc z winnice
w beczki stoczywszy, noszą do chłodnej piwnice.
To zrobiwszy gospodarz, porządnie wesoły,
rad z swymi przy kominie siada przyj acioły,
a kruż wina piastując w ręku polewany,
co dzień sobie z bracią swą podpija, ziemiany.
Na spólnych się biesiadach szlachta bankietuje,
dziś tego ten, a on go nazajutrz częstuje.
Ceres, Bachus i Wenus ręce sobie dały,
aby wszystkie trzy wszędzie pospołu bywały.
Jeleń skoczył do wody, Zima się prowadzi.
Nie trwóżcie sobą; i tej bądźmy zgoła radzi.
Azaż i ona uciech też swoich ma mało?
I pióro by wypisać ich nie wydołało.
Ona swe rozpuściwszy srebronitne włosy,
białymi przyodziała jędrzną ziemię kosy,
ziemię z wodą łańcuchem kryształowym spięła,
a rzeki przeźroczystym dyjamentem ścięła.
Bydło się w uciszonej skupiło oborze
i futra kęs zdrożały, że zimno na dworze.
Żyd sobola potrząsa, pańska szuba rysia,
także i ferezyja zagrzeje mię lisia.
Ciepła izba to munsztuk na mróz twardousty;
niechaj marznie jako chce! Któż się w mięsopusty
i tańcem nie zagrzeje? A smolne kominy
stoją za kanikułę - dawne to nowiny.
Potoczna się sanica białym ściele śniegiem,
saneczki się ślizają bystrolotnym biegiem,
a farbowany jako ptak podskrzydły leci,
dniem i nocą miesiąc mu jasnooki świeci.
Wyjźrzy drugi, a ono jak śród dnia poświata:
„Ej, z cudzą żoną - mówi - zjechać na kraj świata
i z nią sobie wesołe gdzieś trawić godziny!”
Ale się i ten darmo trapi bez przyczyny.
Ożenić się, to fortel, a mieć sobie swego,
cudzemu dawszy pokój aże do nowego.
I ten ci stan małżeński ma swoje pieszczoty;
z piękną miłą (komu ją Bóg da k myśli) złoty
wiek płynie, powiadają. A sam Stwórca tego
był związku wynaleźcą w raju małżeńskiego.
On Adamowi Ewę z jegoż ziebra stworzył,
onże mu do wszystkiego sam oczy otworzył.
Ale nie wyjął kości z pięty ani z czoła,
lecz z boku, skąd małżonkom w takie śrzodki zgoła
potrafiać trzeba, jakie do spólnej miłości
byłyby nazdrożniejsze, a w swej powinności
poczuwając się, ludzkie rozmnażać nasienie
aż po ostatnie świata tego pokolenie.
Ale się do Uciechy wracając, choć tego
(bo panna) nie rozumie, przecię wszelakiego
pozwala w tym spojeniu ukontentowania,
które więc do samego wloką się świtania.
Aż w rok pełna pociechy tej kolebka będzie,
z którą sto krotochwilnych zabaweczek jedzie.
Czasem i młode dziecko rozśmieszy, a czasem
i piastunka ucieszy; ale kij za pasem.
I kupa synów ojca namniej nie frasuje,
gdy z nich ma swe pociechy; snadź i radość czuje,
gdy na pierworodnego cnotę, męstwo, sławę
patrzy tatuś szedziwy, a on już buławę
nad rycerską drużyną otrzymał, skąd jego
zna posługi ojczyzna, zna i przeważnego
animuszu dzielności. W takich i włos siwy
odmładza się pociechach, a snadz ten szczęśliwy
rodziciel i po śmierci w takim synu żyje,
bo nieśmiertelnej sławy robak nie rozryje.
Atoli przecię koniec śmierć tego wszystkiego,
cokolwiek człeku na tym świecie namilszego.
Ta i panią, i panny, i wszystkie wywróci
z gruntu te fochy nasze, a nas w proch obróci.
Na co wspomniawszy, z strachu pióro leci z ręki
i nie chce więcej służyć Rozkoszy przezdzięki.
Dobranoc, delicyje. A jakoż się z wami
rozstać? Rydl a motyka rozstrzygnie was z nami.
Nie chceć się pióru od was, lecz mu się zwidziało,
jakoby coś w te słowa na nie zawołało: