Dom... No i cóż wielkiego — d o m?... Tu zawsze było tak samo:
nieruchawo, półmrocznie, ciasno...
A tam był ś w i a t — („świat" — znaczyło: szeroko i jasno.)
— Świat się zaczynał za bramą.

Był zawiły i wielki — ludzi, zdarzeń trudny fotomontaż.
(Każdy krok wiódł w Nieznane — nie dbałam, czy z powrotem trafię...)
A w domu... jak to w domu: blakły twarze, stare fotografje,
smutek szarzał pajęczyną po kątach.

Tu życie się jak wilgoć po spłowiałych tapetach sączyło,
a tam — świat był ogromnym, kolorowym domem!
Miał tysiąc kształtów i sto imion nieznajomych —
i sto pierwsze — znajome — m i ł o ś ć.

Miłość: melodja, barwa, ruch — lot w światło i przestrzeń!
A potem — dziurawy balonik bezwładnie leci ku ziemi...
A potem — samotne włóczęgi ulicami, placami pustemi,
głupie łzy pomieszane z deszczem...

Oto wracam zmęczona z pierwszej dziecinnej podróży
i prócz smutku dla siebie — nie wiozę gościńca nikomu...
Świat się skurczył... (A może wydawał się duży?...)
I widać tylko drogę wiodącą do domu.

Wiem — znam: kałuża przy bramie, na drugiem piętrze siwa głowa na balkonie,
znużone oczy nad gazetą, ręka kładąca pasjanse na brudnym obrusie...
— To jest dom, który teraz od świata obroni,
dom, z którego chciało się uciec...

Wiem: tu mi trzeba pozostać, gdzie dzień każdy powszedniością prószy,
tu mi trzeba pomilczeć, w dłonie ciężko złożywszy czoło...
Tu mi trzeba poczekać, aż świat innym mnie głosem zawoła,
aż nanowo — po n o w e — wyruszę.

Czytaj dalej: Młodość - Henryka Wanda Łazowertówna

Źródło: Imiona świata, Henryka Wanda Łazowertówna, 1934.