Po cóż, o luba! na ciebie spojrzałem?
Po cóż mi słońce świeciło łaskawsze?
Bliski, przy tobie, żegnać cię nie śmiałem,
Daleki... żegnam na zawsze.
Gwiazdy rozkoszy niedługo nam świecą,
A chociaż zgaszą, w pamięci nie giną;
I me westchnienia nieprędko przelecą,
Nieprędko łzy me przepłyną.
Łódka mych uczuć o skały rozbita,
Wicher, jej szczątki po morzach rozwieje,
I kwiat nadziei co tobie rozkwita,
Na mojem sercu więdnieje.
Samotny, w obszar puszczam się daleki,
Marzę bez końca, myśli w myślach giną,
Tęsknię — a chwile dłuższe niźli wieki
Leniwo w tęsknocie płyną.
Lecz gdy się twoim pocieszam obrazem,
A myśl i dusza wzniosą się do ciebie,
W tem zachwyceniu, zda mi się że razem
Po błękitnem lecim niebie.
Czasem i ziemia ma dla mnie powaby,
Śród ciszy, ucho każdy dźwięk rozmierza,
Wtedy zda mi się, słyszę odgłos słaby
Jak twoje serce uderza.
Gdy słońce w morzu ciemności zatonie,
Moje powieki sklei sen przelotny,
Marzę, jakobym spoczął przy twym łonie,
Budzę się — jakżem samotny!
Gdy twe uczucia, twoją postać całą,
Ścigam na złotych falach zachwycenia,
Daj mi nagrodę, a nagrodę małą,
Jedną chwileczkę wspomnienia.
Wspomnij, i uroń łezkę na mym grobie,
Czas rączy, w szybkim porywa nas pędzie,
Może ta piosnka, którą nucę tobie,
Ostatnią z pieśni mych będzie.
O! nie raz pierwszy w moim życiu całem,
Zachodzi słońce, krótko mi łaskawsze,
Przyjm pożegnanie, choć wyrzec nie śmiałem
Bądź zdrowa — może na zawsze.