O ty, którego wieńczą na przemiany
Gracje różą, a Muzy wawrzynem,
Gdy świętej prawdzie twój dowcip oddany
Leci z tkliwością za piękności synem.
Jakimże czuciem twoje serce wzruszy,
Jak ci ten lotny wyda się szaleniec,
Co wielkość podłej chce okazać duszy,
A hańbiąc cnotę, po twój sięga wieniec?
Nie wie i Muza, gdzie swoim Pegazem
W płochym zapale rymopis nie lata.
Piekła z niebiosy pomieszawszy razem
Samo nic szumne skrzydłami zamiata.
Bohatyr jego, wszystkich bogów plemię,
Pod którym rumak skrzydlaty się bidzi,
Ni bóg, ni człowiek: pan nieba i ziemie,
Na tę nie patrzy, a tam niedowidzi.
Dopieroż okręt po powietrzu płynie,
Gdzie czczo nadęte lecą jego cnoty,
Krążącym w górę po jasnej krainie
Dziwić się muszą wieczne kołowroty.
Nieziemskie duchy ruszyły go nagle,
Krew jowiszowa nad ludzi wyniosła,
Wspaniałość wietrzne rozpościera żagle,
Umysł i serce przesuwają wiosła.
Ambit szlachetny stoi nad magnesem,
Dobro powszechne sterem jego włada,
A za wieczystym żyć mająca kresem
Sława mu trąbiąc na maszcie usiada.
Doszedł pół nieba, tu na Zodiaku
Stropi się potwór szereg wiecznotrwały:
Baran uklęknie, Byk trąci po Raku,
Lew się przestraszy i cofnie rząd cały.
Tymczasem, kiedy chimera na niebie,
Pełznie po ziemi treść lichej istoty.
Nie znając bliźnich, nie zna i sam siebie:
Jęczą nań bracia, klną bidne sieroty.
Za to, że łotrem, że ludzki ród kazi,
Muza ma darzyć nieśmiertelnym wiekiem?
Na wszystkie bóstwa jeszcze przeobrazi?...
A ja się boję nazwać go człowiekiem.