Nadzieja, bóstwo na ziemi jedyne,
Onać tę płaczu słodzi nam dolinę.
Gdybyż nie ona, choć najczęściej łudzi
Dawno, Józefie! nie byłoby ludzi.
Kiedy zuchwałej nauczyciel zbrodni
Ukradł z niebieskiej iskierkę pochodni,
Nieszczęsny! nieba i cały świat zdradził:
Ciężką ich pomstę aż do nas sprowadził.
Wypuści razem na błędne gromady
Śmierć swoje sługi: głód, nędzę, mór blady.
Dopieroż Rozpacz, wielkim pędząc krokiem,
Otchnęła resztę jadowitym wzrokiem.
Poszedł jad w zmysły. Na jego zapały
Ten prosto w ogień, ów leci ze skały;
Temu kark strąci, tego pchnie żelazem.
Cały nasz rodzaj miała zgubić razem.
Twórca na koniec zlitować się raczy:
Wysłał Nadzieję naprzeciw Rozpaczy.
Bóstwo, promiennym uwieńczone kołem,
Nagle nad ziemskim łysnęło padołem.
Jako gdy chmura nawałności brzemię
Z grzmotem i szumem wyrzuci na ziemią;
Zabłyśnie tęcza. Na powab jej krasy
Wzniosą się zboża i zbolałe lasy.
Na blask Nadziei jędza krok obieży:
Stanie i znowu wściekły gad najeży.
Lecz, gdy bogini trąci ją, przybladła,
Stęknęła Rozpacz i w otchłań zapadła.
Nadzieja zmysły boskim tchem ocuci
I miłą ludziom spokojność przywróci.
Zatem twarz pełną pociechy odkryje.
Odżył świat na nią i dotychczas żyje.