Ktobądź skazany jest przebłąkać życie
Po falach zdradnych, przez podwodne skały,
Granicząc z śmiercią denkiem dnem swej łodzi —
W każdej on chwili bliski swego końca!
I lepiejby mu ster skierować w przystań,
Póki przyjazny wiatr nadyma żagle.
Łagodny powiew ten, któremu żagle
Zwierzyłem, wpłynąć chcąc w miłosne życie.
Ufny, że czeka na mnie błoga przystań,
Wwiódł mię nędznego w niebezpieczne skały;
Jednak, wypadek smutny mego kresu,
Moją, nie tylko winą jest mej łodzi.
Bowiem odmęty prując w kruchej łodzi,
W Laurę wpatrzony, anim spojrzał w żagle —
Aż tu przedwcześnie widzę się u kresu!
W tem słyszę — Pan mój, co tchnął we mnie życie,
Wzywać mię raczy między trudne skały,
Z pośrodka których w dali błyska przystań.
Z jaką radością, w nocy, dążąc w przystań,
Na morzu pełnem, ujrzy ze swej łodzi
Rozbitek światło z pożądanej skały,
Tak ja spostrzegłem poprzez wzdęte żagle
Niemylne znaki wstępu w drugie życie,
I wtedym westchnął do mojego kresu.
Nie żebym był już pewny mego kresu —
Bowiem chcącemu z brzaskiem wpłynąć wprzystań
Zbyt długa droga na tak krótkie życie!
I zresztą strach mię w nędznej mojej łodzi,
Że może nadto pełne już są żagle
Tchnienia, co rwisto pędzi mię na skały.
O! gdybym żywy te przebywszy skały,
Z wegnania mego mógł się dobić kresu —
Jakżebym chętnie zwinął płoche żagle,
Kotwicę w cichą zarzucając przystań! Cóż, kiedy smutno, w skołatanej łodzi,
Zużyte bólem zwierzać wiatrom życie!
Panie! u kresu — jakoś dał mi życie!
Tak daj mej łodzi, przez zdradliwe skały,
Wprowadzić w przystań, utrudzone żagle! —
tłum. Felicjan Faleński